Rozdział 2 - Ucieczka.

Co zamierzasz w sprawie naszych pieścidełek ze szpitalnej kostnicy?― zapytał Tim zajmując miejsce pasażera w samochodzie, który od śmierci Petera najczęściej prowadził Eryk, zajmujący właśnie fotel kierowcy. ―Masz zamiar trzymać ich w nieskończoność, czy też skrócimy ich nędzne żywoty do niezbędnego minimum, czyli do chwili aż przestaną być użyteczni?
Szczerze mówiąc, to już przestali być użyteczni― odparł blondyn, uruchamiając sil­nik ale jeszcze ten jeden raz mogą nam się do czegoś przydać.
Więc jaki masz plan?
Eryk uśmiechnął się pod nosem i rzucił małemu cwaniackie spojrzenie.
Adi i Lilith uciekną.
Jak to?!― Tim spojrzał na niego zaskoczony. ―Chcesz ich puścić wolno?
I tak i nie― wymijająco odpowiedział blondyn. ―Mamy z pułkownikiem pewien plan, który może pomóc nam wygrać tę wojnę.
Wprowadzisz mnie w temat?― zapytał Tim. Vinderen nacisnął klakson, popędzając guzdrającą się resztę oddziału, po czym przeszedł do rzeczy.
Te maleńkie urządzenia, które pułkownik kazał nam dołączyć do naszych komunika­torów― powiedział. ―są bardzo łatwe do namierzenia. Technik wujka napisał prosty pro­gram, który śledzi ich pozycje, niezależnie od odległości od odbiornika bazowego. Gene­ralnie, mogą opuścić Ziemię, a i tak będziemy w stanie je namierzyć, mając do dyspozycji komputer z tym programem, wyposażony w odpowiedni odbiornik.
Smallflower pokiwał głową.
Zaczynam kapować. Wszczepimy im te nadajniczki i niby przypadkowo, stworzymy im możliwość ucieczki.
Dokładnie tak― potwierdził Eryk. ―Przypuszczam, że będą chcieli dotrzeć na orbitu­jący nad Ziemią statek, żeby ostrzec swoich zwierzchników.
I tym sposobem zdradzą nam jego pozycję― brunet pokiwał głową. ―Jesteś geniu­szem, mówiłem ci to już?
Nie jestem― uśmiechnął się Vinderen. ―Wpadłem na to przypadkowo, kiedy puł­kownik wspomniał o możliwości namierzania jego nadajników.
Ale nikt inny na to nie wpadł, więc jesteś genialny― uśmiechnął się Tim. ―Tylko jak zamierzasz wszczepić te urządzenia naszym wampirom?
Wszystkiego dowiesz się na miejscu― blondyn wyszczerzył zęby.
Z kryjówki wyszli pozostali chłopcy i wsiedli do samochodu. Eryk ruszył ostro z piskiem opon.


Carl i Eryk siedzieli w szpitalnym pokoju ochrony, obserwując na monitorach przebieg przesłuchania, prowadzonego przez Indianina i doktorka. Tomasz dyskretnie wszczepił na­dajniki w karki więźniów, nie wzbudzając ich podejrzeń.
Wuj złapał mikrofon i rzucił krótko:
Kończcie to, czas wracać do bazy.
Lekarz poskładał swoje narzędzia u skierował się do drzwi. James powiedział coś do niego i Tomasz zostawił go samego z wampirami.
Chyba nam się udało― powiedział Eryk, uśmiechając się do wujka.
Oby― powiedział Carl i przeniósł obraz z kamery w kostnicy na większy ekran.


Chcesz się jeszcze trochę z nami zabawić?― warknęła Lilith, patrząc nienawistnym wzrokiem na Indianina. ―Dlatego chciałeś zostać z nami sam?
Zamknij mordę i słuchaj uważnie tego co mam do powiedzenia, bo nie zamierzam się powtarzać― spokojnie odpowiedział James, spoglądając chmurnie na Lilith i Hitlera. ―Otrzymacie realną szansę na ucieczkę.
To jakiś żart?― zaśmiał się Hitler. ―Skąd ten nagły przypływ lojalności?
Powiedzmy, że chciałbym się zrehabilitować w waszych oczach― powiedział James, spacerując pomiędzy stołami sekcyjnymi, do których solidnymi pasami przywiązani byli więźniowie. ―Nadal jestem przeciwny tej wojnie, ale nie chcę waszej śmierci, a to właśnie was czeka jeśli tu dłużej zostaniecie.
Jaką mamy gwarancję, że szansa na ucieczkę jest realna?
Poza moim słowem ― żadnej― wzruszył ramionami Indianin. ―Możecie mi zaufać i uciec, lub zostać i zginąć. Jeśli zdecydujecie się na ucieczkę, musicie ściśle trzymać się moich poleceń, nie ma mowy o samowolce.
Do rzeczy― rzucił krótko Adolf. ―Mów co mamy zrobić.
Po pierwsze― zaczął James. ―Uciekniecie w nocy. Cierpliwie poczekacie, aż wszy­scy opuszczą szpital, dopiero zaczniecie realizację ucieczki. Natnę wasze pasy, wystarczy chwilę z nimi powalczyć, a będziecie wolni. Ale pod jednym warunkiem. Nie zaatakujecie mnie i nie spróbujecie ucieczki natychmiast.
A co niby mogłoby nas przed tym powstrzymać?― zaśmiała się wampirzyca.
Nic― uśmiechnął się Sweetwater ―poza świadomością tego, że wtedy na pewno nie uciekniecie. Być może zabilibyście mnie, ale kamera nad drzwiami widzi całe pomiesz­czenie i nie zdołacie nawet wyjść z piwnicy, a już będziecie martwi. Przed drzwiami jest wartownik z karabinem i granatami. Wystarczy, że wrzuci tu jeden z nich i wasze bebechy udekorują ściany kostnicy. Poza tym są jeszcze ci na górze, równie dobrze uzbrojeni. Kiepsko widzę wasze szanse w starciu z ich uzbrojeniem, więc sami oceńcie, czy warto próbować.
Hitler westchnął i pokiwał głową.
Masz racje, nie mielibyśmy szans na ucieczkę bez twojej pomocy. Masz moją gwa­rancję, że nie zaatakujemy cię od razu.
Ale ja nie dam mu takiej gwarancji!― zasyczała przez zęby Lilith.
Zamknij mordę i wykonuj moje rozkazy, suko! Führer warknął, patrząc wściekle na wampirzycę. Albo osobiście rozerwę ci gardło, jak tylko wykonasz jeden fałszywy ruch!
Dobrze syknęła Lilith. Rozkaz wodza ratuje twoją dupę, Sweetwater. Ale pewnego dnia cię dopadnę, a wtedy... zaśpiewasz po mojemu, cienko i głośno.
Jestem o tym przekonany James wyszczerzył do niej swoje mlecznobiałe zęby, odwrócił się pecami do kamery i dyskretnie wyjął ukryty w rękawie nóż. Zbliżył się do wodza.
Teraz natnę wasze pasy powiedział. I jeszcze raz ostrzegam, nie próbujcie uciekać teraz, czekajcie do nocy.
A co ze strażnikiem przed drzwiami i kamerami? zapytał Hitler.
Strażnikiem zajmę się osobiście uspokoił go Indianin ―Jestem przekonany, że będę w stanie stworzyć odpowiednie okoliczności, aby mógł opuścić posterunek. A jeśli to się nie uda, to zabiję go. Kamery wyłączę zdalnie za pomocą nadajnika, nikt poza wami i mną nie będzie o tym wiedział. Kiedy zgaśnie czerwona dioda w kamerze nad drzwiami, to będzie dla was znak, że czas zaczynać.
Czarnowłosy naciął pas na nadgarstku Hitlera i podszedł do wampirzycy.
Chyba powinnam ci być wdzięczna za pomoc powiedziała, patrząc mu w oczy. Ale nie jestem. I pewnego dnia się spotkamy, obiecuję ci to.
Będę czekał odpowiedział James i naciął pas krępujący jej lewy przegub. A tym­czasem czekajcie na wyłączenie kamer.
Odwrócił się i podszedł do drzwi.
Powodzenia powiedział i wyszedł z kostnicy.


Tim kończył właśnie przerabianie instalacji monitoringu, gdy przez komunikator wywołał go Eryk.
Jak idzie? zapytał dowódca.
Prawie gotowe, kamery będą działać nawet po zgaśnięciu kontrolek. Będziemy mieli piękny widok na ich ucieczkę.
W sumie to nie potrzebujemy widoku, wystarczy nam sygnał z ich nadajników.
Ale ja lubię filmy sensacyjne zaśmiał się Smallflower. A tu się szykuje niezła ak­cja z ucieczką, mój ulubiony motyw. Chętnie to później obejrzę.
Nie tylko ty głos Eryka zdradzał rozbawienie. Kończ i dołącz do nas w hallu, wracamy do kryjówki.
Rozkaz, szefie.


Godziny oczekiwania dłużyły się w nieskończoność, lecz w końcu kontrolka kamery zgasła.
To nasza szansa― Lilith szarpnęła ręką spętaną naciętym przez Jamesa pasem, który strzelił bez najmniejszego oporu. Hitler również szarpnął ramieniem, lecz jego pas wytrzymał, był nacięty nieco słabiej.
Szybko, uwolnij mnie!― warknął do Lilith ―Ten indianiec nie popisał się z moim pa­sem.
Kobieta bez słowa wyswobodziła się z pozostałych pasów i zajęła się skrępowanym wodzem. Uwolniła go w końcu i pomogła wstać z leżanki. Adolf poprawił mundur i włosy, nawet nie pomyślał o tym, by podziękować Lilith za uwolnienie.
Wyjrzyj na korytarz, sprawdź czy James odciągnął strażnika― wydał polecenie. Wampirzyca ostrożnie podeszła do drzwi i uchyliła je. Wystawiła głowę na zewnątrz.
Pusto, kontrolki kamer nie świecą, chyba możemy wiać― stwierdziła, wracając do kostnicy. Hitler kiwnął głową, podszedł do drzwi i bezceremonialnie odsunął ją, po czym wyszedł pewnie na korytarz. Chwilę później opuścili szpital.


Wydostali się― Tim zameldował dowódcy o ucieczce jeńców.
Pięknie, mamy ich sygnały na monitorze?
Tak jest, silne i wyraźne, żadnych zakłóceń.
Cudownie― ucieszył się Vinderen, siadając obok bruneta i patrząc na pulsujące punkty na monitorze komputera, oznaczające sygnały urządzeń wszczepionych wampi­rom. Ich pozycja była nałożona na trójwymiarowy obraz miasta, na podstawie pobranych z satelity zdjęć.
Oddalają się w stronę centrum miasta. Muszą gdzieś mieć kryjówkę i statek, pewnie będą próbowali uciec na statek-matkę― Smallflower obserwował poruszające się punkty, próbując rozszyfrować, dokąd się udają. Eryk usiadł obok niego.
Kiedyś Carl namierzył kilka źródeł sygnałów z okolic centrum, przypuszczam, że mają tam kilka ukrytych placówek.
Wiem, mam je naniesione na mapę miasta― odparł Timmy i klepnął w kilka klawiszy. Na wyświetlającej się mapce ukazały się punkty, z których dochodziły sygnały radiowe wroga ―Tu jest drugi szpital, naprzeciwko jest więzienie i zakład energetyczny. Z tych miejsc wyszły transmisje, namierzone przez techników Carla. Ciekawe, dlaczego są tak blisko siebie.
Stworzyli sobie coś w rodzaju kompleksu, w więzieniu prawdopodobnie jest punkt dowodzenia. Szpital zaopatruje ich w krew, kontrolują zakład energetyczny, by nieprzerwa­nie mieli prąd. Skurwysyny, czują się tu jak u siebie― blondyn wyłamał palce, strzelając stawami. ―Trzeba będzie im pokazać, że się mylą.
Akcja?― ucieszył się Tim ―Dawno nie zabiłem żadnego wampira, potrzebuję trenin­gu.
Nie gorączkuj się, najpierw przekonajmy się dokąd uciekną nasze pieścidełka― do­wódca ostudził jego zapał ―Najrozsądniej byłoby pozwolić im opuścić Ziemię i namierzyć statek-matkę. I tak właśnie zrobimy, odpuścimy sobie ataki na obiekty w mieście. Poczeka­my i uderzymy na ich bazę.
Szkoda, brakuje mi walki― szeroki uśmiech bruneta rozbawił Eryka. Zaśmiał się:
Jeszcze będziesz miał okazję ponarzekać na jej nadmiar, niedługo rozpętamy im małe piekło.
Nie mogę się doczekać― Tim uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdyby nie uszy, jego uśmiech otoczyłby głowę.
Cierpliwości, żołnierzu― Vinderen wstał i poklepał go po ramieniu ―Przyniosę ci kawę, skoro masz tu przesiedzieć kilka godzin. Potem zmieni cię Sam, żebyś mógł się przespać.
Spać, w jednym pokoju z tobą? Niewykonalne, będziemy zbyt zajęci― uśmiech Smallflowera stał się lubieżny. Vinderen pokręcił głową ze śmiechem i bez słowa opuścił pokój.


Lilith prowadziła wodza ulicami miasta, szła pierwsza by nie narażać przywódcy na za­grożenie. Kluczyli bocznymi uliczkami, przez co dotarcie do znajdującego się w zakładzie energetycznym centrum dowodzenia zajęło im ponad godzinę.
Jak damy znać, że my to my?― zapytała, kiedy stanęli przed stalową bramą więzie­nia. Hitler bez słowa podszedł do masywnej bariery i załomotał w nią pięścią. Przez chwilę nic się nie działo, jednak po kilku minutach z umieszczonego obok bramy głośniczka do­mofonu doleciał głos:
To naprawdę pan, mein Führer?
A kto ma być, imbecylu? Dżyngis-chan?!
Proszę wybaczyć, już otwieram!― głos wartownika zadrżał ze strachu. Niemal po kil­ku sekundach brama rozsunęła się na boki, wpuszczając ich do środka.


Zanim Sam zdążył go zmienić, Tim wezwał do siebie Eryka.
Od ponad dwóch godzin nie przemieszczają się― oznajmił, pokazując znaczniki na­dajników wszczepionych Hitlerowi i Lilith, widoczne na przestrzennej mapie. ―Wygląda na to, że znajdują się na terenie więzienia. Atakujemy?
Nie ma mowy, czekamy. Muszą mieć tam statek, pewnie będą chcieli prysnąć z Zie­mi. Poza tym więzienie jest jak twierdza, nie dostaniemy się tam ot, tak, z karabinami i no­żami. Do tego potrzeba cięższego sprzętu― dowódca trzeźwo ocenił szanse powodzenia szturmu na potężne mury aresztu. Tim musiał przyznać mu rację i z nosem spuszczonym na kwintę z powodu rozwiania nadziei na zabawę z krwiopijcami, pokiwał głową.
Masz rację, poczekajmy.
Poza czasem niczego nie tracimy, a zyskać możemy wiele. Przede wszystkim możli­wość uderzenia w ich główne zgrupowanie. Możemy poznać lokalizację ich baz na Ziemi.
No dobrze, nie musisz mnie przekonywać― zgodził się Tim. ―Ty tu jesteś dowódcą, wiesz co robisz.
Cieszę się, że się zgadzamy― uśmiechnął się blondyn ―Chodź na kolację, Sam cię zastąpi.
W chwili gdy wymawiał te słowa, do pokoju kontrolnego wszedł Lee. Przejął fotel od Smallflowera i włączył zapis pozycji śledzonych nadajników. Eryk i Tim zostawili go przy obowiązkach.


Macie tu na pewno jakiś statek― Hitler spojrzał groźnie na załogę więzienia. Byli to sami weterani, zaprawieni w walkach i wierni swemu gatunkowi, choć wszyscy byli prze­mienieni. Mimo swej hardości bali się wodza, jego siła, choć ulotna, robiła na nich wraże­nie.
Mamy ukryty mały transporter― przyznał dowódca strażników ―Ale nie mamy pilo­ta, nie wrócił z ostatniego wypadu na miasto. Prawdopodobnie załatwili go miejscowi par­tyzanci, działa tu dość silny oddział.
Tak tak, mieliśmy już z nimi do czynienia― wódz machnął ręką. ―Pokażcie ten transporter. Sam mogę pilotować.
Najwyższy stopniem członek obsady więzienia poprowadził Hitlera i Lilith do blaszane­go magazynu, w którym przechowywano pojazd. Był to sporych rozmiarów statek trans­portowy, przeznaczony do przerzucania desantu wojska. Mógł pomieścić nawet trzydzieści osób i niezły zapas uzbrojenia.
To nam wystarczy― oznajmił Adolf i odwrócił się do żołnierza ―Na statku są zapasy krwi?
Nie, wszystko usunęliśmy zaraz po zaginięciu pilota.
Załadujcie nieco krwi, gówno mnie obchodzi skąd ją weźmiecie.
Mamy tu kilku więźniów, trzymamy ich w razie niedoboru pożywienia. Możemy ich odsączyć.
Zróbcie to― powiedział Hitler ―Macie czas do wieczora, zaraz po zmroku chcemy wystartować.
Tak jest― krwiopijca zasalutował i wybiegł z magazynu. Wódz spojrzał na Lilith.
Udało nam się, uciekniemy. Ale nie polecimy na statek-bazę, udamy się do syberyj­skiego centrum dowodzenia. Belial pewnie tam teraz przebywa.
Jak rozkażesz― wzruszyła ramionami i otworzyła właz pojazdu. Weszła do środka, uruchomiła systemy bojowe i napędowe oraz diagnostykę. Po chwili wróciła do Adolfa.
Wszystkie systemy sprawne, uzbrojenie pełne― zameldowała ―Ja popilotuję, pro­szę odpocząć.
Jakaś ty dla mnie dobra― sarkastycznie parsknął Hitler ―Jak dolecimy na miejsce, pogadamy o twoich metodach prowadzenia rozpoznania. Nie podobało mi się niepowo­dzenie, trzeba będzie wyciągnąć konsekwencje.
Kobieta wzruszyła ramionami i zamknęła właz.


Sam wpadł do zajmowanej przez Eryka i Tima kuchni, zastając ich w samych spoden­kach podczas picia kawy.
Wystartowali― zameldował. ―Kilka minut temu odlecieli z terenu więzienia w kie­runku wschodnim.
Nie polecieli na orbitę?― zdziwił się Vinderen ―Prędzej bym się spodziewał, że udadzą się na statek-matkę. Śledzimy ich ruchy?
Cały czas nagrywamy tor ich lotu, nie zgubimy namiaru.
W takim razie możemy teraz skoczyć na więzienie. Tylko bez brawury, to ma być czysta i błyskawiczna akcja.
Jasne, szefie― Lee przytaknął. ―Nie jesteśmy bandą zbirów, dobrze nas wyszkoli­łeś.
To nie ja was szkoliłem, wszystko co umiecie zawdzięczacie naszej szkole― skrom­nie zaprzeczył Vinderen. ―Ja tylko staram się, żebyście tego nie zapomnieli.
I świetnie ci idzie, dowódco― dodał Smallflower. Sam potwierdził skinieniem głowy, uśmiechając się do Eryka.


Kategorycznie zabraniam wam takiej akcji bez wsparcia!― twarz Mettera widoczna na ekranie wyrażała niezadowolenie. ―Nie pozwolę, byście poszli na pewną śmierć. Całe centrum miasta jest usiane posterunkami wampirów, zapytajcie Carla. Jego technicy na­mierzyli co najmniej sześć sygnałów z różnych obiektów w tej okolicy, więzienie nie jest je­dyne. I, z przechwyconych meldunków wiemy, że nie jest strategicznie najważniejszym punktem.
Eryk milczał dłuższą chwilę, po czym powiedział:
Rozumiem, pułkowniku. Ale miałem nadzieję, że chłopcy się trochę rozruszają, rwą się do walki jak głodny wampir do krwi. Potrzebują ćwiczeń w warunkach bojowych, gnu­śniejemy tu, siedząc na tyłkach.
Już niedługo potrenujecie, będziecie jeszcze marzyć o odpoczynku. Wysyłam wam oficjalny rozkaz stawienia się w sztabie generalnym w Australijskim Perth. Tam otrzymacie dalsze wytyczne co do waszych zadań i nowych misji. A także promocje na wyższe stop­nie, zadbałem o to, żeby nasi głównodowodzący docenili wasze zasługi. Stawicie się tu ju­tro w samo południe.
Tak jest― blondyn zasalutował i odszedł od konsoli łączności, gdy pułkownik Metter zakończył połączenie. Wrócił do jadalni, gdzie na wyniki rozmowy czekali członkowie jego oddziału. Najbardziej niecierpliwy Krystian wiercił się na krzesełku, kręcąc na stoliku pustą butelkę po napoju. Vinderen spojrzał na swoich ludzi, czując dumę z ich umiejętności.
Akcja więzienie odwołana― oznajmił, czym wywołał ogólne niezadowolenie spra­gnionych walki żołnierzy ―Ale spokojnie!― uniósł ręce, uciszając ich narzekania. ―Mamy inne rozkazy, jutro lecimy do Australii, do sztabu generalnego. Dostaniemy nowe wytyczne od samego dowództwa.
O, to nie byle co, sztab nie wzywa nikogo bez powodu― powiedział Lee. ―Albo otrzymamy naprawdę poważne zadanie, albo czekają nas wielkie honory, albo chcą nas za coś ukarać. Tylko w takich przypadkach wzywa się żołnierzy do samej siedziby do­wództwa AF.
Eryk uśmiechnął się pod nosem i usiadł z przyjaciółmi.
Poczta pantoflowa doniosła o jakichś promocjach dla naszego oddziału, a posłań­cem był sam pułkownik Metter. A jeśli on wspomina o takich sprawach, to można być pew­nym, że to nie bzdury― powiedział i spojrzał na zaskoczone twarze chłopaków.
Nagle zerwała się wrzawa, chłopcy zaczęli się cieszyć, pokrzykiwać i klepać się wza­jemnie po plecach. Podskoczyli do nieprzygotowanego Eryka, pochwycili w ramiona i za­częli podrzucać, by wyrazić uznanie dla dowódcy. Kiedy pozwolili mu stanąć na własnych nogach, gratulowali mu i ściskali.
Wiedziałem!― Timmy przekrzykiwał hałas. ―Musieli docenić twój talent, zasłużyłeś na promocję!
Vinderen uciszył ich gestem dłoni i wyjaśnił, że promocja nie ma dotyczyć wyłącznie jego, ale całego oddziału. Rwetes jaki się rozpętał, zagłuszyłby chyba eksplozję jądrową. Dowódca rozkazał podać wszystkim napoje i ciasto, po chwili do jadalni zajrzeli zacieka­wieni radosnymi okrzykami członkowie ruchu oporu, a nawet sam Carl, dowódca ruchu na­wiedził wesołą gromadkę, by pogratulować krewniakowi. Nie wiadomo skąd i jak, pojawił się alkohol przeróżnego autoramentu, towarzystwo bawiło się przez kilka godzin, a po za­padnięciu zmroku wszyscy udali się na spoczynek, by rano być w gotowości do stawienia się w australijskiej kwaterze głównej AF*


*AF- Allied Forces (ang) ; Siły Sprzymierzone.

2 komentarze: