―Co
zamierzasz w sprawie naszych pieścidełek ze szpitalnej kostnicy?―
zapytał Tim zajmując miejsce pasażera w samochodzie, który od
śmierci Petera najczęściej prowadził Eryk, zajmujący właśnie
fotel kierowcy. ―Masz zamiar trzymać ich w nieskończoność, czy
też skrócimy ich nędzne żywoty do niezbędnego minimum, czyli do
chwili aż przestaną być użyteczni?
―Szczerze
mówiąc, to już przestali być użyteczni― odparł blondyn,
uruchamiając silnik ―ale
jeszcze ten jeden raz mogą nam się do czegoś przydać.
―Więc
jaki masz plan?
Eryk
uśmiechnął się pod nosem i rzucił małemu cwaniackie spojrzenie.
―Adi
i Lilith uciekną.
―Jak
to?!― Tim spojrzał na niego zaskoczony. ―Chcesz ich puścić
wolno?
―I
tak i nie― wymijająco odpowiedział blondyn. ―Mamy z
pułkownikiem pewien plan, który może pomóc nam wygrać tę wojnę.
―Wprowadzisz
mnie w temat?― zapytał Tim. Vinderen nacisnął klakson,
popędzając guzdrającą się resztę oddziału, po czym przeszedł
do rzeczy.
―Te
maleńkie urządzenia, które pułkownik kazał nam dołączyć do
naszych komunikatorów― powiedział. ―są bardzo łatwe do
namierzenia. Technik wujka napisał prosty program, który
śledzi ich pozycje, niezależnie od odległości od odbiornika
bazowego. Generalnie, mogą opuścić Ziemię, a i tak będziemy
w stanie je namierzyć, mając do dyspozycji komputer z tym
programem, wyposażony w odpowiedni odbiornik.
Smallflower
pokiwał głową.
―Zaczynam
kapować. Wszczepimy im te nadajniczki i niby przypadkowo, stworzymy
im możliwość ucieczki.
―Dokładnie
tak― potwierdził Eryk. ―Przypuszczam, że będą chcieli dotrzeć
na orbitujący nad Ziemią statek, żeby ostrzec swoich
zwierzchników.
―I
tym sposobem zdradzą nam jego pozycję― brunet pokiwał głową.
―Jesteś geniuszem, mówiłem ci to już?
―Nie
jestem― uśmiechnął się Vinderen. ―Wpadłem na to przypadkowo,
kiedy pułkownik wspomniał o możliwości namierzania jego
nadajników.
―Ale
nikt inny na to nie wpadł, więc jesteś genialny― uśmiechnął
się Tim. ―Tylko jak zamierzasz wszczepić te urządzenia naszym
wampirom?
―Wszystkiego
dowiesz się na miejscu― blondyn wyszczerzył zęby.
Z
kryjówki wyszli pozostali chłopcy i wsiedli do samochodu. Eryk
ruszył ostro z piskiem opon.
Carl
i Eryk siedzieli w szpitalnym pokoju ochrony, obserwując na
monitorach przebieg przesłuchania, prowadzonego przez Indianina i
doktorka. Tomasz dyskretnie wszczepił nadajniki w karki
więźniów, nie wzbudzając ich podejrzeń.
Wuj
złapał mikrofon i rzucił krótko:
―Kończcie
to, czas wracać do bazy.
Lekarz
poskładał swoje narzędzia u skierował się do drzwi. James
powiedział coś do niego i Tomasz zostawił go samego z wampirami.
―Chyba
nam się udało― powiedział Eryk, uśmiechając się do wujka.
―Oby―
powiedział Carl i przeniósł obraz z kamery w kostnicy na większy
ekran.
―Chcesz
się jeszcze trochę z nami zabawić?― warknęła Lilith, patrząc
nienawistnym wzrokiem na Indianina. ―Dlatego chciałeś zostać z
nami sam?
―Zamknij
mordę i słuchaj uważnie tego co mam do powiedzenia, bo nie
zamierzam się powtarzać― spokojnie odpowiedział James,
spoglądając chmurnie na Lilith i Hitlera. ―Otrzymacie realną
szansę na ucieczkę.
―To
jakiś żart?― zaśmiał się Hitler. ―Skąd ten nagły przypływ
lojalności?
―Powiedzmy,
że chciałbym się zrehabilitować w waszych oczach― powiedział
James, spacerując pomiędzy stołami sekcyjnymi, do których
solidnymi pasami przywiązani byli więźniowie. ―Nadal jestem
przeciwny tej wojnie, ale nie chcę waszej śmierci, a to właśnie
was czeka jeśli tu dłużej zostaniecie.
―Jaką
mamy gwarancję, że szansa na ucieczkę jest realna?
―Poza
moim słowem ― żadnej― wzruszył ramionami Indianin. ―Możecie
mi zaufać i uciec, lub zostać i zginąć. Jeśli zdecydujecie się
na ucieczkę, musicie ściśle trzymać się moich poleceń, nie ma
mowy o samowolce.
―Do
rzeczy― rzucił krótko Adolf. ―Mów co mamy zrobić.
―Po
pierwsze― zaczął James. ―Uciekniecie w nocy. Cierpliwie
poczekacie, aż wszyscy opuszczą szpital, dopiero zaczniecie
realizację ucieczki. Natnę wasze pasy, wystarczy chwilę z nimi
powalczyć, a będziecie wolni. Ale pod jednym warunkiem. Nie
zaatakujecie mnie i nie spróbujecie ucieczki natychmiast.
―A
co niby mogłoby nas przed tym powstrzymać?― zaśmiała się
wampirzyca.
―Nic―
uśmiechnął się Sweetwater ―poza świadomością tego, że wtedy
na pewno nie uciekniecie. Być może zabilibyście mnie, ale kamera
nad drzwiami widzi całe pomieszczenie i nie zdołacie nawet
wyjść z piwnicy, a już będziecie martwi. Przed drzwiami jest
wartownik z karabinem i granatami. Wystarczy, że wrzuci tu jeden z
nich i wasze bebechy udekorują ściany kostnicy. Poza tym są
jeszcze ci na górze, równie dobrze uzbrojeni. Kiepsko widzę wasze
szanse w starciu z ich uzbrojeniem, więc sami oceńcie, czy warto
próbować.
Hitler
westchnął i pokiwał głową.
―Masz
racje, nie mielibyśmy szans na ucieczkę bez twojej pomocy. Masz
moją gwarancję, że nie zaatakujemy cię od razu.
―Ale
ja nie dam mu takiej gwarancji!― zasyczała przez zęby Lilith.
―Zamknij
mordę i wykonuj moje rozkazy, suko!―
Führer warknął,
patrząc wściekle na wampirzycę. ―Albo
osobiście rozerwę ci gardło, jak tylko wykonasz jeden fałszywy
ruch!
―Dobrze―
syknęła Lilith. ―Rozkaz
wodza ratuje twoją dupę, Sweetwater. Ale pewnego dnia cię dopadnę,
a wtedy... zaśpiewasz po mojemu, cienko i głośno.
―Jestem o tym przekonany―
James wyszczerzył do niej swoje mlecznobiałe zęby, odwrócił się
pecami do kamery i dyskretnie wyjął ukryty w rękawie nóż.
Zbliżył się do wodza.
―Teraz natnę wasze pasy―
powiedział. ―I jeszcze raz
ostrzegam, nie próbujcie uciekać teraz, czekajcie do nocy.
―A co ze strażnikiem przed drzwiami
i kamerami?― zapytał
Hitler.
―Strażnikiem zajmę się osobiście―
uspokoił go Indianin ―Jestem
przekonany, że będę w stanie stworzyć odpowiednie okoliczności,
aby mógł opuścić posterunek. A jeśli to się nie uda, to zabiję
go. Kamery wyłączę zdalnie za pomocą nadajnika, nikt poza wami i
mną nie będzie o tym wiedział. Kiedy zgaśnie czerwona dioda w
kamerze nad drzwiami, to będzie dla was znak, że czas zaczynać.
Czarnowłosy naciął pas na
nadgarstku Hitlera i podszedł do wampirzycy.
―Chyba powinnam ci być wdzięczna
za pomoc― powiedziała,
patrząc mu w oczy. ―Ale nie
jestem. I pewnego dnia się spotkamy, obiecuję ci to.
―Będę czekał―
odpowiedział James i naciął pas krępujący jej lewy przegub. ―A
tymczasem czekajcie na wyłączenie kamer.
Odwrócił się i podszedł do drzwi.
―Powodzenia―
powiedział i wyszedł z kostnicy.
Tim kończył właśnie przerabianie
instalacji monitoringu, gdy przez komunikator wywołał go Eryk.
―Jak idzie?―
zapytał dowódca.
―Prawie gotowe, kamery będą
działać nawet po zgaśnięciu kontrolek. Będziemy mieli piękny
widok na ich ucieczkę.
―W sumie to nie potrzebujemy widoku,
wystarczy nam sygnał z ich nadajników.
―Ale ja lubię filmy sensacyjne―
zaśmiał się Smallflower. ―A
tu się szykuje niezła akcja z ucieczką, mój ulubiony motyw.
Chętnie to później obejrzę.
―Nie tylko ty―
głos Eryka zdradzał rozbawienie. ―Kończ
i dołącz do nas w hallu, wracamy do kryjówki.
―Rozkaz, szefie.
Godziny oczekiwania dłużyły się w
nieskończoność, lecz w końcu kontrolka kamery zgasła.
―To
nasza szansa― Lilith szarpnęła ręką spętaną naciętym
przez Jamesa pasem, który strzelił bez najmniejszego oporu. Hitler
również szarpnął ramieniem, lecz jego pas wytrzymał, był
nacięty nieco słabiej.
―Szybko,
uwolnij mnie!― warknął do Lilith ―Ten indianiec nie popisał
się z moim pasem.
Kobieta
bez słowa wyswobodziła się z pozostałych pasów i zajęła się
skrępowanym wodzem. Uwolniła go w końcu i pomogła wstać z
leżanki. Adolf poprawił mundur i włosy, nawet nie pomyślał o
tym, by podziękować Lilith za uwolnienie.
―Wyjrzyj
na korytarz, sprawdź czy James odciągnął strażnika― wydał
polecenie. Wampirzyca ostrożnie podeszła do drzwi i uchyliła je.
Wystawiła głowę na zewnątrz.
―Pusto,
kontrolki kamer nie świecą, chyba możemy wiać― stwierdziła,
wracając do kostnicy. Hitler kiwnął głową, podszedł do drzwi i
bezceremonialnie odsunął ją, po czym wyszedł pewnie na korytarz.
Chwilę później opuścili szpital.
―Wydostali
się― Tim zameldował dowódcy o ucieczce jeńców.
―Pięknie,
mamy ich sygnały na monitorze?
―Tak
jest, silne i wyraźne, żadnych zakłóceń.
―Cudownie―
ucieszył się Vinderen, siadając obok bruneta i patrząc na
pulsujące punkty na monitorze komputera, oznaczające sygnały
urządzeń wszczepionych wampirom. Ich pozycja była nałożona
na trójwymiarowy obraz miasta, na podstawie pobranych z satelity
zdjęć.
―Oddalają
się w stronę centrum miasta. Muszą gdzieś mieć kryjówkę i
statek, pewnie będą próbowali uciec na statek-matkę―
Smallflower obserwował poruszające się punkty, próbując
rozszyfrować, dokąd się udają. Eryk usiadł obok niego.
―Kiedyś
Carl namierzył kilka źródeł sygnałów z okolic centrum,
przypuszczam, że mają tam kilka ukrytych placówek.
―Wiem,
mam je naniesione na mapę miasta― odparł Timmy i klepnął w
kilka klawiszy. Na wyświetlającej się mapce ukazały się punkty,
z których dochodziły sygnały radiowe wroga ―Tu jest drugi
szpital, naprzeciwko jest więzienie i zakład energetyczny. Z tych
miejsc wyszły transmisje, namierzone przez techników Carla.
Ciekawe, dlaczego są tak blisko siebie.
―Stworzyli
sobie coś w rodzaju kompleksu, w więzieniu prawdopodobnie jest
punkt dowodzenia. Szpital zaopatruje ich w krew, kontrolują zakład
energetyczny, by nieprzerwanie mieli prąd. Skurwysyny, czują
się tu jak u siebie― blondyn wyłamał palce, strzelając stawami.
―Trzeba będzie im pokazać, że się mylą.
―Akcja?―
ucieszył się Tim ―Dawno nie zabiłem żadnego wampira, potrzebuję
treningu.
―Nie
gorączkuj się, najpierw przekonajmy się dokąd uciekną nasze
pieścidełka― dowódca ostudził jego zapał ―Najrozsądniej
byłoby pozwolić im opuścić Ziemię i namierzyć statek-matkę. I
tak właśnie zrobimy, odpuścimy sobie ataki na obiekty w mieście.
Poczekamy i uderzymy na ich bazę.
―Szkoda,
brakuje mi walki― szeroki uśmiech bruneta rozbawił Eryka. Zaśmiał
się:
―Jeszcze
będziesz miał okazję ponarzekać na jej nadmiar, niedługo
rozpętamy im małe piekło.
―Nie
mogę się doczekać― Tim uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdyby
nie uszy, jego uśmiech otoczyłby głowę.
―Cierpliwości,
żołnierzu― Vinderen wstał i poklepał go po ramieniu ―Przyniosę
ci kawę, skoro masz tu przesiedzieć kilka godzin. Potem zmieni cię
Sam, żebyś mógł się przespać.
―Spać,
w jednym pokoju z tobą? Niewykonalne, będziemy zbyt zajęci―
uśmiech Smallflowera stał się lubieżny. Vinderen pokręcił głową
ze śmiechem i bez słowa opuścił pokój.
Lilith
prowadziła wodza ulicami miasta, szła pierwsza by nie narażać
przywódcy na zagrożenie. Kluczyli bocznymi uliczkami, przez co
dotarcie do znajdującego się w zakładzie energetycznym centrum
dowodzenia zajęło im ponad godzinę.
―Jak
damy znać, że my to my?― zapytała, kiedy stanęli przed stalową
bramą więzienia. Hitler bez słowa podszedł do masywnej
bariery i załomotał w nią pięścią. Przez chwilę nic się nie
działo, jednak po kilku minutach z umieszczonego obok bramy
głośniczka domofonu doleciał głos:
―To
naprawdę pan, mein Führer?
―A
kto ma być, imbecylu? Dżyngis-chan?!
―Proszę
wybaczyć, już otwieram!― głos wartownika zadrżał ze strachu.
Niemal po kilku sekundach brama rozsunęła się na boki,
wpuszczając ich do środka.
Zanim
Sam zdążył go zmienić, Tim wezwał do siebie Eryka.
―Od
ponad dwóch godzin nie przemieszczają się― oznajmił, pokazując
znaczniki nadajników wszczepionych Hitlerowi i Lilith, widoczne
na przestrzennej mapie. ―Wygląda na to, że znajdują się na
terenie więzienia. Atakujemy?
―Nie
ma mowy, czekamy. Muszą mieć tam statek, pewnie będą chcieli
prysnąć z Ziemi. Poza tym więzienie jest jak twierdza, nie
dostaniemy się tam ot, tak, z karabinami i nożami. Do tego
potrzeba cięższego sprzętu― dowódca trzeźwo ocenił szanse
powodzenia szturmu na potężne mury aresztu. Tim musiał przyznać
mu rację i z nosem spuszczonym na kwintę z powodu rozwiania nadziei
na zabawę z krwiopijcami, pokiwał głową.
―Masz
rację, poczekajmy.
―Poza
czasem niczego nie tracimy, a zyskać możemy wiele. Przede wszystkim
możliwość uderzenia w ich główne zgrupowanie. Możemy
poznać lokalizację ich baz na Ziemi.
―No
dobrze, nie musisz mnie przekonywać― zgodził się Tim. ―Ty tu
jesteś dowódcą, wiesz co robisz.
―Cieszę
się, że się zgadzamy― uśmiechnął się blondyn ―Chodź na
kolację, Sam cię zastąpi.
W
chwili gdy wymawiał te słowa, do pokoju kontrolnego wszedł Lee.
Przejął fotel od Smallflowera i włączył zapis pozycji śledzonych
nadajników. Eryk i Tim zostawili go przy obowiązkach.
―Macie
tu na pewno jakiś statek― Hitler spojrzał groźnie na załogę
więzienia. Byli to sami weterani, zaprawieni w walkach i wierni
swemu gatunkowi, choć wszyscy byli przemienieni. Mimo swej
hardości bali się wodza, jego siła, choć ulotna, robiła na nich
wrażenie.
―Mamy
ukryty mały transporter― przyznał dowódca strażników ―Ale
nie mamy pilota, nie wrócił z ostatniego wypadu na miasto.
Prawdopodobnie załatwili go miejscowi partyzanci, działa tu
dość silny oddział.
―Tak
tak, mieliśmy już z nimi do czynienia― wódz machnął ręką.
―Pokażcie ten transporter. Sam mogę pilotować.
Najwyższy
stopniem członek obsady więzienia poprowadził Hitlera i Lilith do
blaszanego magazynu, w którym przechowywano pojazd. Był to
sporych rozmiarów statek transportowy, przeznaczony do
przerzucania desantu wojska. Mógł pomieścić nawet trzydzieści
osób i niezły zapas uzbrojenia.
―To
nam wystarczy― oznajmił Adolf i odwrócił się do żołnierza ―Na
statku są zapasy krwi?
―Nie,
wszystko usunęliśmy zaraz po zaginięciu pilota.
―Załadujcie
nieco krwi, gówno mnie obchodzi skąd ją weźmiecie.
―Mamy
tu kilku więźniów, trzymamy ich w razie niedoboru pożywienia.
Możemy ich odsączyć.
―Zróbcie
to― powiedział Hitler ―Macie czas do wieczora, zaraz po zmroku
chcemy wystartować.
―Tak
jest― krwiopijca zasalutował i wybiegł z magazynu. Wódz spojrzał
na Lilith.
―Udało
nam się, uciekniemy. Ale nie polecimy na statek-bazę, udamy się do
syberyjskiego centrum dowodzenia. Belial pewnie tam teraz
przebywa.
―Jak
rozkażesz― wzruszyła ramionami i otworzyła właz pojazdu. Weszła
do środka, uruchomiła systemy bojowe i napędowe oraz diagnostykę.
Po chwili wróciła do Adolfa.
―Wszystkie
systemy sprawne, uzbrojenie pełne― zameldowała ―Ja popilotuję,
proszę odpocząć.
―Jakaś
ty dla mnie dobra― sarkastycznie parsknął Hitler ―Jak dolecimy
na miejsce, pogadamy o twoich metodach prowadzenia rozpoznania. Nie
podobało mi się niepowodzenie, trzeba będzie wyciągnąć
konsekwencje.
Kobieta
wzruszyła ramionami i zamknęła właz.
Sam
wpadł do zajmowanej przez Eryka i Tima kuchni, zastając ich w
samych spodenkach podczas picia kawy.
―Wystartowali―
zameldował. ―Kilka minut temu odlecieli z terenu więzienia w
kierunku wschodnim.
―Nie
polecieli na orbitę?― zdziwił się Vinderen ―Prędzej bym się
spodziewał, że udadzą się na statek-matkę. Śledzimy ich ruchy?
―Cały
czas nagrywamy tor ich lotu, nie zgubimy namiaru.
―W
takim razie możemy teraz skoczyć na więzienie. Tylko bez brawury,
to ma być czysta i błyskawiczna akcja.
―Jasne,
szefie― Lee przytaknął. ―Nie jesteśmy bandą zbirów, dobrze
nas wyszkoliłeś.
―To
nie ja was szkoliłem, wszystko co umiecie zawdzięczacie naszej
szkole― skromnie zaprzeczył Vinderen. ―Ja tylko staram się,
żebyście tego nie zapomnieli.
―I
świetnie ci idzie, dowódco― dodał Smallflower. Sam potwierdził
skinieniem głowy, uśmiechając się do Eryka.
―Kategorycznie
zabraniam wam takiej akcji bez wsparcia!― twarz Mettera widoczna na
ekranie wyrażała niezadowolenie. ―Nie pozwolę, byście poszli na
pewną śmierć. Całe centrum miasta jest usiane posterunkami
wampirów, zapytajcie Carla. Jego technicy namierzyli co
najmniej sześć sygnałów z różnych obiektów w tej okolicy,
więzienie nie jest jedyne. I, z przechwyconych meldunków
wiemy, że nie jest strategicznie najważniejszym punktem.
Eryk
milczał dłuższą chwilę, po czym powiedział:
―Rozumiem,
pułkowniku. Ale miałem nadzieję, że chłopcy się trochę
rozruszają, rwą się do walki jak głodny wampir do krwi.
Potrzebują ćwiczeń w warunkach bojowych, gnuśniejemy tu,
siedząc na tyłkach.
―Już
niedługo potrenujecie, będziecie jeszcze marzyć o odpoczynku.
Wysyłam wam oficjalny rozkaz stawienia się w sztabie generalnym w
Australijskim Perth. Tam otrzymacie dalsze wytyczne co do waszych
zadań i nowych misji. A także promocje na wyższe stopnie,
zadbałem o to, żeby nasi głównodowodzący docenili wasze zasługi.
Stawicie się tu jutro w samo południe.
―Tak
jest― blondyn zasalutował i odszedł od konsoli łączności, gdy
pułkownik Metter zakończył połączenie. Wrócił do jadalni,
gdzie na wyniki rozmowy czekali członkowie jego oddziału.
Najbardziej niecierpliwy Krystian wiercił się na krzesełku, kręcąc
na stoliku pustą butelkę po napoju. Vinderen spojrzał na swoich
ludzi, czując dumę z ich umiejętności.
―Akcja
więzienie odwołana― oznajmił, czym wywołał ogólne
niezadowolenie spragnionych walki żołnierzy ―Ale spokojnie!―
uniósł ręce, uciszając ich narzekania. ―Mamy inne rozkazy,
jutro lecimy do Australii, do sztabu generalnego. Dostaniemy nowe
wytyczne od samego dowództwa.
―O,
to nie byle co, sztab nie wzywa nikogo bez powodu― powiedział Lee.
―Albo otrzymamy naprawdę poważne zadanie, albo czekają nas
wielkie honory, albo chcą nas za coś ukarać. Tylko w takich
przypadkach wzywa się żołnierzy do samej siedziby dowództwa
AF.
Eryk
uśmiechnął się pod nosem i usiadł z przyjaciółmi.
―Poczta
pantoflowa doniosła o jakichś promocjach dla naszego oddziału, a
posłańcem był sam pułkownik Metter. A jeśli on wspomina o
takich sprawach, to można być pewnym, że to nie bzdury―
powiedział i spojrzał na zaskoczone twarze chłopaków.
Nagle
zerwała się wrzawa, chłopcy zaczęli się cieszyć, pokrzykiwać i
klepać się wzajemnie po plecach. Podskoczyli do
nieprzygotowanego Eryka, pochwycili w ramiona i zaczęli
podrzucać, by wyrazić uznanie dla dowódcy. Kiedy pozwolili mu
stanąć na własnych nogach, gratulowali mu i ściskali.
―Wiedziałem!―
Timmy przekrzykiwał hałas. ―Musieli docenić twój talent,
zasłużyłeś na promocję!
Vinderen
uciszył ich gestem dłoni i wyjaśnił, że promocja nie ma dotyczyć
wyłącznie jego, ale całego oddziału. Rwetes jaki się rozpętał,
zagłuszyłby chyba eksplozję jądrową. Dowódca rozkazał podać
wszystkim napoje i ciasto, po chwili do jadalni zajrzeli
zaciekawieni radosnymi okrzykami członkowie ruchu oporu, a
nawet sam Carl, dowódca ruchu nawiedził wesołą gromadkę, by
pogratulować krewniakowi. Nie wiadomo skąd i jak, pojawił się
alkohol przeróżnego autoramentu, towarzystwo bawiło się przez
kilka godzin, a po zapadnięciu zmroku wszyscy udali się na
spoczynek, by rano być w gotowości do stawienia się w
australijskiej kwaterze głównej AF*
*AF-
Allied Forces (ang) ; Siły Sprzymierzone.
Krotkie . szkoda
OdpowiedzUsuńNiestety, czas mnie gonił, musiałem wstawić taki krótki rozdział.
Usuń