— Gdzie admirał?! — wrzasnął
Vinderen, wysiadając z myśliwca natychmiast po lądowaniu w bazie.
— Gdzie on jest?!
Zaskoczona obsługa lądowiska
wskazała kwatery najwyższych oficerów.
— Pewnie w swojej kancelarii —
podpowiedział dowódca zmiany lądowiska.
Eryk pobiegł do kwater oficerskich,
potrącając po drodze kilku osłupiałych żołnierzy. Gdy dotarł
na miejsce stwierdził, że Malickiego nie ma w kancelarii. Zaklął
szpetnie i wybiegł na korytarz.
— Namierzcie mi Malickiego,
natychmiast! — zawołał do komunikatora i ruszył ponownie do
lądowiska.
— Przed chwilą wyjechał z bazy —
zameldował oficer dyżurny. — Wziął samochód pancerny, nie
zgłaszał celu wyjazdu.
— Lądowisko, przygotujcie mój
myśliwiec, na jednej nodze!
— Jaki jest cel wylotu? — zapytał
dowódca zmiany.
— Pościg za zdrajcą — odparł
blondyn i ruszył do zbrojowni, gdzie trzymano ich PASy.
Chwilę później, już ubrany w
pancerz, wpadł na lądowisko i w biegu wskoczył do myśliwca.
Pancerz zintegrował się z pojazdem w ciągu ułamka sekundy i
chłopak wystartował natychmiast.
##
Wściekły Malicki pędził przed
siebie w opancerzonym samochodzie terenowym, uprowadzonym z bazy. W
jego głowie kłębiły się różne myśli i uczucia, od złości
przez żal po strach. Z jednej strony żałował, że wysłał
oddział Vinderena po syna. Żałował, że zdołali go odbić.
Żałował tego, że jego jedyny syn okazał się ciotą. I był
wściekły na Vinderena, że nie zabił chłopaka.
I bał się. Bał się konsekwencji
swojego rozkazu, który skazywał wysłanych do Wenecji żołnierzy
na śmierć.
Wdusił pedał gazu do oporu, pędząc
na południe od bazy, uciekając przed sądem wojennym.
Lecz nie zdołał pokonać nawet
trzydziestu kilometrów.
Na piaszczystej drodze przed
samochodem stał myśliwiec Vinderena. Sam chłopak stał w pancerzu
przed statkiem, trzymając w metalowych dłoniach PASa karabin
impulsowy.
Admirał skierował wóz prosto na
żołnierza, zamierzając go rozjechać. Nie pomyślał, że pancerna
zbroja z hiperytową powłoką chroni go przed dużo mocniejszymi
wstrząsami.
Maska pojazdu uderzyła z hukiem w
Vinderena i wgniotła się mocno, lecz chłopak nie przewrócił się.
Zapiął karabin na plecach, wbił pancerne stopy w podłoże drogi i
oparł dłonie na zmasakrowanej klapie silnika auta. Pancerne blachy
nie były chronione hiperytem i poddały się. Z przerażającym
zgrzytem rozdarły się, odsłaniając silnik.
Vinderen uniósł prawą dłoń i
uderzył w aluminiową osłonę silnika, niszcząc kilka cylindrów.
Silnik zakaszlał i stanął w płomieniach. Admirał Malicki
wyskoczył z samochodu i złapał za przypięty do pasa pistolet.
Wymierzył w chłopaka i oddał kilka, rzecz jasna nieskutecznych,
strzałów w jego pancerz. Standardowe pociski rozpłaszczyły się
na hiperytowej powłoce i, rykoszetując, odbiły w powietrze.
— Jak śmiesz, gówniarzu! — zawył
oficer, zdając sobie sprawę, że strzelanie do PASa Vinderena nie
odniosło żadnego skutku. — Jestem dowódcą bazy!
— Z chwilą, gdy dopuścił się pan
zdrady i użył mojego oddziału do załatwienia prywatnej sprawy,
narażając nas na niebezpieczeństwo, oraz podżegając do
zamordowania własnego syna, sam pozbawił się pan stanowiska —
głos Eryka był spokojny, kiedy sięgał po karabin i wymierzył w
Malickiego.
Admirał nabrał powietrza, szykując
się do kolejnej tyrady, mającej na celu stłamszenie chłopaka
oficerskim autorytetem, lecz Eryk nie dopuścił go do głosu.
— Aresztuję pana pod zarzutem
zdrady. Zostanie pan odstawiony do aresztu w bazie i osądzony oraz
skazany. Odpowiednie służby już jadą.
Z kierunku północnego, od strony
bazy, unosił się tuman pyłu, wznoszony przez pojazdy strażników,
mających aresztować admirała. Malicki opuścił ramiona, ale
jeszcze nie zrezygnował.
— Nigdy mnie nie dostaniecie —
warknął i uniósł pistolet do skroni z zamiarem samobójstwa.
Reakcja Eryka była błyskawiczna. Doskoczył do niego i tak szybkim,
że niemal niewidocznym ruchem wytrącił mu broń z ręki, łamiąc
nadgarstek.
Czerwony z bólu i wściekłości
Malicki skulił się i złapał za zgruchotany nadgarstek. Eryk
kopnięciem odsunął z drogi płonący samochód, którego silnik
zaczynał grozić wybuchem, i pochylił się nad zdumionym admirałem,
górując nad nim niemal o głowę.
— Spokojnie, myślę, że kara
śmierci i tak cię nie minie — wycedził. — Ale nie pozwolę ci
strzelić sobie w łeb i uniknąć konsekwencji.
Zrezygnowany Malicki przestał
walczyć. Konwój z bazy zbliżał się szybko, wzbijając w jasne
australijskie niebo tumany pustynnego kurzu.
##
Sąd nad admirałem Malickim zakończył
się wyrokiem skazującym go na dożywotnie więzienie w tajnym
wojskowym areszcie na Deimosie, jednym z księżyców Marsa. Nawet
wyznaczony przez sztab obrońca nie miał ochoty apelować. Po
przedstawieniu zarzutów oświadczył, iż rezygnuje z obrony, gdyż
sądzi, że admirał w pełni zasługuje nawet na najwyższy wymiar
kary.
Po przesłuchaniu świadków, czyli
członków oddziału Eryka, syna Malickiego oraz pilota wysłanego,
aby zestrzelić wracających z Wenecji chłopaków, trybunał
wojskowy wydał najłagodniejszy możliwy werdykt: dożywocie i
pozbawienie wszelkich przywilejów, odznaczeń i stopni wojskowych.
Chłopcy, opuszczając salę rozpraw,
milczeli. W ciszy udali się do stołówki i usiedli przy stoliku.
Był z nimi też Rafał Malicki. Eryk zamówił dla wszystkich kawę.
W końcu Malicki junior przerwał
milczenie.
— I co myślicie, wyrok jest
sprawiedliwy?
— Nie nam to oceniać, ale uważam,
że twój ojciec dostał za swoje — odparł Vinderen. — Chociaż
rozumiem, że to najbliższa rodzina i zapewne trochę ci go szkoda.
— Bardzo trochę — prychnął
Rafał. — Prawie wcale.
— Rozumiem, że masz do niego żal.
— Tak, wielki żal, ale nie
nienawidzę go. Jak też nie żałuję.
— Więc przyjmijmy, że wyrok jest
adekwatny do winy i zakończmy temat —
oznajmił Eryk i uniósł kubek z
kawą. — Nasze zdrowie i zapomnijmy o tym, co złe.
Malicki junior i pozostali członkowie
oddziału Eryka podnieśli kubki i wypili aromatyczny napój. Gdy
oddawali naczynia do bufetu, podszedł do nich kurier sztabowy.
— Poruczniku Vinderen, pułkownik
Metter pana wzywa. Ma panu coś ważnego do zakomunikowania.
— Już idę — odparł Eryk i
przeprosił chłopaków, po czym opuścił stołówkę.
Po chwili pukał już do drzwi
kancelarii pułkownika. Zaproszony, wszedł do środka i oddał
honory.
— Proszę usiąść, poruczniku —
poprosił Metter, wskazując mu krzesło przed swoim biurkiem. Eryk
spoczął i usiadł.
— Mam ważne informacje dostarczone
przez wywiad elektroniczny. Dysponujemy rewelacyjnymi urządzeniami,
niewykrywalnymi dla wroga, dzięki czemu odkryliśmy na Syberii
nieznany obiekt. Jest to prawdopodobnie baza wypadowa sił wroga, być
może również lokalne centrum dowodzenia. Jest wysoce
prawdopodobne, że znajdziemy tam też co najmniej jednego z
najwyższych oficerów wampirów. Za cztery dni od dziś planujemy
atak na ten obiekt. Rozkazy sztabu nakazują infiltrację bazy i
pojmanie obecnych w niej oficerów, uwolnienie ewentualnych jeńców
i likwidację całej obsługi. Zaproponowałem waszą grupę, jako
najbardziej odpowiednią do tego zadania.
— Rozumiem, pułkowniku — odparł
Eryk. — Zrobimy wszystko co w naszej mocy, by wykonać to zadanie.
— Priorytetem w tej misji jest
pojmanie oficerów. O ile będzie to możliwe, oczywiście. Nie mamy
pewności, czy nasz wywiad nie myli się co do ich obecności w
bazie, ale należy to sprawdzić. A zniszczenie całego obiektu i
likwidację jego załogi pozostawiam w pańskiej gestii, trzeba to
wykonać, ale środki, jakich pan użyje, zależą od pańskich
decyzji. — pułkownik wstał i przekazał rozkazy blondynowi —
Proszę przygotować ludzi i sprzęt.
Eryk przyjął papiery, wstał i
zasalutował.
— Tak jest, pułkowniku —
potwierdził i opuścił kancelarię oficera.
##
Przez trzy dni trwały intensywne
przygotowania do misji. Oddział Vinderena trenował na symulatorach
atak na cele naziemne, jak też infiltrację wrogich obiektów z
marszu. Gdy Eryk stwierdził, że chłopcy są gotowi, ostatniego
dnia zarządził odpoczynek. Całą grupą udali się do sali
kinowej, by przed snem obejrzeć jakiś film. Nie wiedzieć z jakiego
powodu, w programie na ten wieczór był klasyczny „Drakula” z
1992 roku. Po seansie, wracając do swych kwater, chłopcy rozmawiali
o filmie.
— Jak sądzicie, jak film ma się do
rzeczywistości? — zapytał Sam.
James wzruszył ramionami i odparł:
— Cóż, film oceniam jako
doskonały, jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdą. Sam
Drakula przedstawiany w filmie jest tylko częściowo odwzorowaniem
oryginalnego Drakuli. Aktor... jak on się nazywał?
— Gary Oldman — podpowiedział
Tim.
— Właśnie, Oldman. Zagrał
świetnie, bardzo wiarygodnie. Ale zupełnie nie był prawdziwym
Vladem, jakiego znam.
— To wiadome, film jest tylko wizją
reżysera. Tak czy inaczej, był dobry — stwierdził Eryk.
— Zgadzam się, był świetny —
przytaknął Sweetwater.
— Nie ważne, co myślimy o filmie,
jutro i tak musimy skopać tyłki wampirom — zaśmiał się Timmy,
ciesząc się na myśl o czekającej ich misji.
— W takim razie czas spać, pobudka
o 5.30 — polecił Vinderen.
— Tak jest! — zawołali zgodnym
chórem i rozeszli się do swoich kwater.
##
Dwadzieścia cztery myśliwce
dowodzone przez Eryka zbliżały się do celu w centrum syberyjskiej
tundry. Piloci lecieli nisko, a drzewa ogromnego lasu Syberii
przemykały pod ich maszynami błyskawicznie. Dolatywali na miejsce,
gdy ich oczom ukazał się monstrualny budynek, mierzący na oko 100
metrów wysokości i o bokach szerokości ponad 200 metrów. Na jego
dachu znajdowało się mnóstwo nadbudówek i wieżyczek, najeżonych
działkami i wyrzutniami rakiet.
— Widzicie te wieżyczki na dachu
gmachu? — Eryk zwrócił uwagę żołnierzy — Trzeba je
zniszczyć, mogą stawić opór. I w pierwszej kolejności musimy
zneutralizować tę antenę, żeby nie wezwali wsparcia ze statku
matki. — wskazał wirtualnym wskaźnikiem cel, ogromną antenę
paraboliczną pośrodku budynku.
— Widzimy cele — potwierdził jego
zastępca, Tim Smallflower.
— Strzelać bez rozkazu z odległości
dwustu metrów.
Gdy pojazdy zbliżyły się na żądany
dystans do masywnej budowli, wypuściły przypominającą rój owadów
ilość rakiet. Trafiona antena przechyliła się na jedną stronę i
runęła na dach gmaszyska, rozbijając przy okazji dwie wieżyczki z
działkami. Z wież strzelniczych budynku wystrzeliła kanonada
pocisków karabinowych i rakietowych systemu obronnego wampirów.
— Teraz wieżyczki, strzelać bez
rozkazu — zakomenderował Vinderen. Myśliwce plunęły kolejną
chmarą rakiet, unieszkodliwiając ponad 90% z nich. Chwilę później
pozostałe nadbudówki również zostały zniszczone i obrona budowli
zamarła.
— Stig, zostań w powietrzu, pilnuj
żeby żaden statek nie opuścił celu. I uważaj też na atak z
powietrza, mogli zdążyć wezwać wsparcie z orbity.
— Zrozumiałem — zameldował
Larsson i wraz ze swoim plutonem pozostał w zawisie ponad obiektem.
— Tim, wybijmy sobie wejście do
środka — rzucił do zastępcy. Obaj obniżyli pułap i zatrzymując
się w odległości około 50 metrów od monolitycznej ściany
gmachu, pokryli ją zmasowanym ogniem ze wszystkich wyrzutni rakiet.
Eksplozja wstrząsnęła powietrzem i ścianą.
Kiedy odłamki, pył i dym opadły, w
murze ukazała się ogromna, niemal mieszcząca transporter, dziura.
Eryk i Smallflower posadzili swoje myśliwce opodal wyrwanego otworu.
Pancerze oddzieliły się od pojazdów i żołnierze zeskoczyli na
pokrytą gruzem ziemię. Ruszyli pieszo do wyrwy i weszli do budynku
na szeroki korytarz.
— Trzymać się blisko, zachować
czujność — wydał polecenie Vinderen. — Rozglądać się za
oficerami, pozostałych likwidować bez…
Zanim skończył, na korytarz, z
bocznej sali o rozsuwanych drzwiach, wybiegł osobnik ubrany w
dziwny, hermetyczny kombinezon koloru szarego. Spojrzał na chłopaków
i rzucił się do ucieczki.
— Tim, nie zabijaj tylko
obezwładnij! — zawołał do bruneta Vinderen. Timmy bez słowa i
bez pośpiechu zdjął karabin w pleców, przełączył na najniższy
stopień rażenia i strzelił uciekinierowi w nogi. Po korytarzu
rozszedł się wrzask bólu i łoskot padającego ciała.
Żołnierze podeszli do leżącego i
stanęli po jego bokach. Osłaniające stopy buty kombinezonu
osobnika były stopione, tworzywo niemal wtopiło się w jego nogi.
Eryk pochylił się nad nim i zerwał z jego głowy osłaniający ją
elastyczny kaptur z lustrzaną szybką na twarzy. Był to bez dwóch
zdań przemieniony wampir, co zdradzał kolor oczu. Teraz były żółte
z wściekłości.
— Masz dwie opcje — powiedział do
niego spokojnie blondyn — Powiesz mi grzecznie kim jesteś, co
oznacza twój strój i co tu robisz, albo wyciągnę to z ciebie
każdym dostępnym sposobem. Zapewniam cię, że druga opcja będzie
bardzo bolesna i długotrwała i sprawi mi wielką przyjemność.
Wybieraj.
Przemieniony spojrzał na niego ze
strachem, jego oczy zmieniły kolor na biały, źrenice zlały się z
białkami. Był stary, miał rozczochrane siwiejące włosy i
nastroszony wąs. Oddychał szybko, jego podbródek drżał.
— Jestem mikrobiologiem —
powiedział w końcu — Pracowałem tu na zlecenie Beliala nad
transformacją komórek.
— Czemu miały służyć te prace?
— Nie znam szczegółów, ale
podobno miała to być jakaś cudowna broń bakteriologiczna.
— Nie pieprz, musisz znać szczegóły
skoro przy tym pracujesz — warknął Eryk, trącając go w
poparzone stopy opancerzoną dłonią. Wampir wciągnął powietrze z
bólu i wyrzucił z siebie szybko:
— Naprawdę nie wiem, nad projektem
pracowało kilka zespołów i każdy miał inne zadanie! Jedni nie
wiedzieli, nad czym pracują drudzy, naprawdę.
— W porządku, teraz powiedz mi, czy
są tu jacyś najwyżsi oficerowie.
— Dwóch, Hitler i Belial. W każdym
razie rankiem widziałem jeszcze Hitlera, ale podobno miał odlecieć
za kilka godzin na orbitę.
— Dobra, dzięki za współpracę —
Vinderen wstał i szybkim ruchem wyciągnął z otwieranego schowka w
pancerzu pistolet, po czym strzelił krwiopijcy w głowę.
— Klasyczne podziękowanie
porucznika Vinderena — zaśmiał się Smallflower. Eryk klepnął
go w plecy z głuchym metalicznym pogłosem.
— Ruszajmy.
Poszli korytarzem, otwierając po
drodze wszystkie drzwi i likwidując kryjących się w pokojach
wrogów. Na końcu korytarza znajdowały się schody prowadzące w
dół. Zeszli w podziemia i znaleźli się w wielkim laboratorium,
wyposażonym w najrozmaitsze urządzenia. Zaskoczyli dwóch wampirów
w kitlach, siedzących przy dziwnych pulpitach. Vinderen strzelił w
jeden z nich, wzniecając snop iskier. Naukowcy podskoczyli i,
grzecznie poproszeni przez chłopaków, odsunęli się na środek
pomieszczenia.
— Dzień dobry, panowie —
powiedział wesoło Eryk po otwarciu przyłbicy pancerza, uśmiechając
się przy tym promiennie — Jesteście lekarzami? Świetnie się
składa, gdyż mam taki drobny, lecz wstydliwy problem. Mianowicie,
na widok wampirów dostaję permanentnej sraczki, połączonej z
napadami agresji. Możecie mi pomóc? Zanim wpadnę w jeden ze stanów
agresji, a jest już bardzo bliski.
Krwiopijcy, będący prawdopodobnie
laborantami lub naukowcami, zbaranieli. Spojrzeli na siebie,
następnie na uśmiechniętego Vinderena w pancernej zbroi i nie
potrafili wydusić ani słowa.
— Czy ja mówię w narzeczu Nawaho?
Nie rozumiecie mnie?
— Rozu… rozumiemy — wyjąkał
starszy z nich, posiadający ogromny, perkaty nos, niski wampir.
Nerwowo przygładził artystyczny nieład ciemnych włosów i znów
zerknął na młodszego współpracownika. Ten przestąpił z nogi na
nogę i powiedział:
— Nie jesteśmy lekarzami, tylko
astrobiologami.
— A czym zajmują się
astrobiolodzy? Szukają mikrobów w przestrzeni kosmicznej?
— Między innymi — odparł znowu
starszy. — Szukamy obcych form życia na innych światach, badamy
ich fizjonomię i biochemię.
— Krótko mówiąc, szukacie nowych
światów, nadających się na wasze spiżarnie, skurwysyny —
warknął blondyn i uśmiech zniknął z jego twarzy — Macie dwa
wyjścia. Powiecie mi jak na świętej spowiedzi nad czym pracujecie
dla Beliala, a ja zagwarantuję wam szybką i bezbolesną śmierć,
lub wyciągnę to z was bardzo powoli i ekstremalnie boleśnie.
Wybierajcie.
Starszy krwiopijca zamrugał nerwowo
oczami, ponownie przygładził zmierzwione włosy i zaczął mówić
drżącym głosem.
— Jestem kierownikiem projektu,
zleconego przez Odwiecznych, najwyższej władzy na naszym świecie.
Pracowaliśmy nad stworzeniem organizmów hybrydowych, które mogłyby
przetrwać w próżni kosmicznej.
— Interesujące, tylko po co to
waszym przywódcom?
— Nie mamy pojęcia, my tylko
realizujemy zlecone badania.
— Nieistotne, sami do tego dojdziemy
— wtrącił się Tim, wyjmując ze schowka w pancerzu miniaturowy
komputer i wiązkę kabli — Podepnę się pod ich komputer
centralny i sczytam całe dane. Potem pokażemy je Verze, ona
najlepiej orientuje się w mikrobiologii.
Vinderen wzruszył pancernymi
ramionami i uśmiechnął się do wampirzych naukowców.
— Zatem nadeszło nasze pożegnanie,
panowie.
Tak szybkim, że niedostrzegalnym dla
zwykłego człowieka ruchem, uwolnił z uchwytu na plecach klingę
miecza i wykonał nim dwa błyskawiczne i precyzyjne cięcia, po
których głowy krwiopijców potoczyły się po błyszczącej
posadzce, pozostawiając brunatne smugi krwi.
Timmy podszedł do terminala i zaczął
szukać interfejsu, pod który zamierzał podłączyć swój
mikrokomputerek. W końcu połączył kilka kabli i zmontował
odpowiedni wtyk, który podłączył do komputera. Chwilę później
odpiął kabelek i schował do schowka.
— Gotowe, pliki ściągnięte —
zameldował.
— W takim razie zakładamy ładunki
i wynosimy się stąd.
##
— Gdzie byliście, wywoływałem was
od dziesięciu minut! — wołał przez komunikator Stig. — Jakiś
mały obiekt wystartował z bazy, nie zdołaliśmy go zestrzelić.
— Pewnie muru bazy odcięły sygnał
radiowy, dlatego nie mogliśmy się komunikować — odparł Eryk,
odpalając silniki myśliwca. — Co to był za obiekt?
— Maleństwo, najwyżej jedna osoba
na pokładzie. Coś jakby kapsuła ratunkowa.
— Prawdopodobnie ktoś z ich
dowództwa się ewakuował. Nieważne, mamy istotne dane i
podłożyliśmy ładunki termonuklearne w całej bazie. Wynośmy się
stąd, zanim cała okolica zamieni się w piekiełko.
— Rozkaz — potwierdził Larsson.
Myśliwce Vinderena i Tima
wystartowały i pomknęły zachód, a chwilę później dołączył
do nich Stig ze swoim pododdziałem. Po kilku minutach lotu za
eskadrą rozbłysło jasne światło, przyćmiewające słońce.
Szybki w przyłbicach pilotów przyciemniły się automatycznie.
Zaraz po rozbłysku za myśliwcami ruszyła potężna fala
uderzeniowa, która położyła pokotem całe połacie syberyjskich
lasów.
— Pełna prędkość, bo nas
zmiecie! — krzyknął Eryk do komunikatora, przyśpieszając
maksymalnie. Cała formacja pojazdów ruszyła z maksymalną
szybkością, jednak fala uderzeniowa miotnęła kilkoma ostatnimi
statkami, które dopiero po kilku sekundach wyrównały lot.
— Fiu, o mały włos — przez
głośniczek komunikatora doleciał pełen ulgi głos Mata Damedy.
Dowódca uśmiechnął się pod nosem i odparł:
— Przyzwyczajajcie się, prawie
zawsze uchodzimy śmierci w ostatniej chwili. Prawda, Tim?
— Jako rzeczesz, dowódco.
— Nie wiem, czy to zwykły fart, czy
wasze wyszkolenie — rzucił z ironią Dameda.
— Jedno i drugie po trochu —
zaśmiał się Eryk. — A teraz cała naprzód do kwatery,
zgłodniałem. Zabijanie wampirów zawsze wywołuje u mnie wilczy
apetyt.
Oddział potwierdził rozkaz i cały
rój myśliwców ruszył w drogę powrotną do australijskiej bazy.
##
Sterczący penis sprawiał Timowi ból.
Opięty mundur ocierał się o odsłoniętą żołądź, powodując
dość silny dyskomfort. Chłopak wiercił się na krześle w
jadalni, nie mogąc skupić się na jedzeniu.
Gdy w końcu pozostali skończyli
posiłek i odeszli od stołu, pozostawiając go tylko z Erykiem,
powiedział cicho do blondyna:
— Eryk, mam mały problem.
— Co takiego? — zapytał Vinderen
z pełnymi ustami.
— Stoi mi jak komin fabryczny, jak
zaraz sobie nie ulżę, to pękną mi jaja.
Eryk zakrztusił się sokiem i
spojrzał na przyjaciela załzawionymi oczami.
— Chcesz mnie zabić? — zapytał
po przełknięciu zawartości ust. — I w ogóle mów głośniej,
przecież jesteśmy tu sami — dodał ironicznie, wskazując na
siedzących wokół żołnierzy z innych oddziałów.
— Mówiłem tak, żebyś tylko ty
usłyszał — nadąsał się brunet. — Kończ ten obiad i chodźmy
do kwatery, mam na ciebie ochotę.
Vinderen wytarł usta serwetką, w
trybie przyśpieszonym oddał talerze na zmywak i wspólnie z Timem
pobiegli na swojej kwatery. Zablokowali drzwi i zaczęli pośpiesznie
zdzierać z siebie wzajemnie mundury. Eryk popchnął Tima na łóżko
i zdjął mu napięte do granic wytrzymałości szwów bokserki.
Pałka czarnowłosego wyskoczyła z nich jak sprężyna. Vinderen
złapał ją w garść i potarł czerwoną, nabrzmiałą żołądź.
Timmy sapnął pod wpływem odczuwanej łaskoczącej rozkoszy i
podparł się łokciami o łóżko.
Blondyn włączył do zabawy drugą
rękę, którą zaczął masować mosznę Tima. Była gładka jak
jedwab, jak całe krocze chłopaka, a także wszystkich żołnierzy z
oddziału Vinderena.
— Lubisz to, prawda? — spytał
Eryk, patrząc na rozmarzoną i podnieconą twarz bruneta. Ten
odpowiedział skinieniem i przyciągnął go do siebie, po czym
sięgnął do jego bokserek i zaczął masować pęczniejący,
podłużny kształt, odznaczający się z przodu. W końcu zsunął
bieliznę dowódcy i spojrzał na jego napęczniały, pulsujący i
sztywny organ.
— Ale wielki…
— Przesadzasz — stęknął Eryk,
czując delikatne palce przyjaciela na swym członku.
— Jest wielki, ma chyba ze
dwadzieścia centymetrów.
— Dwadzieścia dwa — zaśmiał się
blondyn. — Kiedyś zmierzyłem, za twoim przykładem.
— Ha ha, jak dzieciak — Tim
odpowiedział śmiechem.
— Jesteśmy dziećmi. Co prawda
genialnymi, ale wciąż dziećmi.
— Racja — przyznał Smallflower i
mocno schwycił pałę kochanka. Odsłonił sinoczerwony żołądź i
zaczął go mocno pocierać zaciśniętą dłonią. Eryk westchnął
i począł powtarzać te same ruchy na penisie Tima. Siedzieli na
wprost siebie w kucki, niemal stykając się fiutami, i onanizowali
się wzajemnie.
Timmy pierwszy zaczął odczuwać
nadchodzący orgazm. Jego pośladki, brzuch i uda zaczęły się
napinać. Czując coraz silniejszą przyjemność, ściskał pałę
blondyna coraz mocniej, co spowodowało, że ten również poczuł
pierwsze sygnały wielkiego finału. Obaj czuli narastające
łaskotanie w główkach penisów i rozlewającą się po ciałach
rozkosz.
Brunet sapnął głośno i po
zaciśniętych na jego penisie palcach Eryka spłynęła gęsta,
biała ciecz, skapując na brzuch Smallflowera. Po kilku sekundach
szczytował Vinderen, jego wytrysk poszybował w górę pod takim
ciśnieniem, że kilka pierwszych strzałów wylądowało mu na szyi
i klatce piersiowej, natomiast kolejne spadały na brzuch i spłynęły
po dłoni czarnowłosego. Gdy emocje nieco opadły przywarli do
siebie i objęli się mocno. Ich pokryte nasieniem ciała skleiły
się z wilgotnym mlaśnięciem, wciąż sterczące organy ocierały
się o siebie.
— Jak zawsze było wspaniale —
wysapał Tim gładząc czule plecy kochanka.
— Zwykła ręczna robótka, a jaka
przyjemna — odparł Eryk i podsunął — Co powiesz na prysznic?
— Sto procent głosów za —
zaśmiał się brunet i odkleił od przyjaciela. Zmieszana sperma na
ich skórze ponownie wydała ciche mlaśnięcie. Eryk wstał z łóżka
i chwycił dłoń Tima. Pociągnął go do łazienki, a po chwili dał
się słyszeć szum płynącej z prysznica wody.
##
Metter rozdał chłopakom kopie
raportu z odczytu danych z komputera zniszczonej bazy wroga na
Syberii. Żołnierze włożyli otrzymane nośniki do podręcznych
komputerów.
— To nagranie znajdowało się w
niezabezpieczonych plikach danych, odczytanych przez naszych
techników. Nie wiemy kim jest przedstawiony na nim wampir, ale nasz
konsultant, pan Sweetwater rozpoznał w nim jednego z odwiecznych,
najstarszej kasty wampirzej hierarchii. Podobno nazywa się Belial i
jest głównodowodzącym sił inwazyjnych. Włączcie nagranie —
polecił oficer.
Chłopcy włączyli plik. Na ich
komputerach pojawiła się bardzo młoda twarz albinosa. Mógł mieć
około trzynastu lat, miał długie, białe włosy i czarne jak u
rekina oczy o martwym spojrzeniu. Choć widoczne było tylko jego
popiersie, wystające kości policzkowe i spiczasta broda, oraz
zapadnięte oczy sugerowały, że jest nieprawdopodobnie chudy.
Ubrany był w coś w rodzaju uniformu z błyszczącymi ozdobami.
— Nie znacie mnie — powiedziała
postać na ekranach chłopięcym, łamiącym się głosem — Ale to
nie ma znaczenia. Nie musicie wiedzieć, kim jestem. Zapamiętajcie
tylko moją twarz, żebyście wiedzieli, kto was zniszczył. Badania,
które zleciłem, doprowadzą do waszej klęski, ludzkie bydło. A
nasza rasa urośnie w największą potęgę Wszechświata. Wy
służycie jedynie jako źródło pokarmu, wasz koniec jest bliski.
Laboratorium, które zapewne zniszczycie, jest tylko jednym z wielu
na różnych światach. Zagłada waszego nędznego gatunku jest
nieunikniona, postęp, jaki poczyniliśmy w badaniach, doprowadzi was
do masowego wymarcia w ciągu kilku miesięcy. Nie będziecie nam już
potrzebni jako pokarm, gdyż staniemy się rasą wyższą, równą
bogom. Jest tylko jeden osobnik z waszej hołoty, którego mam zamiar
osobiście zabić, po tym, jak wyssam z niego krew. Popsuł nam wiele
planów, przeszkadzał w gromadzeniu pokarmu i zabił masę moich
żołnierzy. Mówię o tobie, Eryku Vinderen. Zapewne dziwi cię to,
że poznałem twoje nazwisko, ale mamy świetny wywiad. Jak mniemam,
weźmiesz udział w ataku na moje centrum badawcze. I zapewne uda ci
się je zniszczyć. Ale chcę, żebyś miał świadomość tego, iż
to nic wam nie da. A ciebie zamierzam załatwić osobiście, razem z
twoim wujciem z Polski, który również dał się nam we znaki.
Planuję również dorwać zdrajcę Sweetwatera i sprawić, by
poznał, czym jest prawdziwe cierpienie.
To tyle, jeśli chodzi moje plany i
prywatne porachunki, teraz kilka słów o plikach, które pewnie
wygrzebiecie z komputera laboratorium. Nigdy ich nie odszyfrujecie i
nie odczytacie. Mają ponad osiemdziesiąt warstw zabezpieczeń,
których nie zdołacie pokonać. Ale możecie próbować —
nastoletni wampir na ekranach uśmiechnął się, co jeszcze mocniej
uwydatniło jego chudość. — Zatem żegnam, i do zobaczenia
wkrótce, panie Vinderen, na twojej egzekucji.
Nagranie skończyło się, pułkownik
chrząknął i spojrzał na Eryka.
— Co pan o tym sądzi, poruczniku
Vinderen?
— Wygląda na to, że ten dzieciak
za mną nie przepada. Chyba chciałby moją głowę na złotej tacy.
Ale nie on jedyny, nie przejmuję się tym — blondyn wzruszył
ramionami. — Pułkowniku, lepiej niech pan powie, co było w
pozostałych plikach, zdobytych na Syberii.
Metter poprosił o zwrot mikrodysków
z nagraniem Beliala i podał żołnierzom inne nośniki, które
włożyli do swych urządzeń.
— Ten albinos nie docenił talentu
naszych techników od łamania zabezpieczeń — powiedział —
Rozpracowali kody w ciągu doby, teraz odpoczywają. Dane są nieco
enigmatyczne, ale dowiedzieliśmy się, że pracowali nad stworzeniem
organizmu hybrydowego, który mógłby przetrwać w próżni
kosmicznej. Nie było żadnych danych, do czego potrzebne im są te
organizmy, ale panna deMouray twierdzi, że to może być rodzaj
wirusa. To by potwierdzało groźby Beliala na temat unicestwienia
ludzkości.
— Faktycznie mają ten organizm?
— Prawdopodobnie jeszcze nie, ale
ich badania są zaawansowane i mogą być bliscy osiągnięcia celu.
— Więc musimy zniszczyć pozostałe
centra badawcze — zawyrokował Vinderen.
— Sztab główny właśnie pracuje
nad strategią, zaczniemy już w przyszłym tygodniu. Nie możemy
dopuścić, żeby groźba zagłady wisiała nad naszymi głowami.
Dlatego zmieniamy tryb waszego szkolenia, wszystko pójdzie dwa razy
szybciej i intensywniej.
— Rozumiem, i nie ukrywam, że mnie
to cieszy — uśmiechnął się Eryk. — Symulowane potyczki
przestają mnie bawić, dyszę rządzą prawdziwej walki.
Metter parsknął śmiechem i
powiedział:
— Oto prawdziwy duch bojowy
wikingów! W takim razie po raz ostatni zapraszam do symulatorów,
mam dla was specjalnie stworzone zadanie, sam je programowałem.
##
Terminal w kwaterze Eryka i Tima
zapiszczał, a na ekranie pojawił się napis:
POŁĄCZENIE PRZYCHODZĄCE: PUŁKOWNIK
METTER.
Blondyn przebudził się, usiadł
przed pulpitem i odebrał połączenie.
— Tak, panie pułkowniku?
— Poruczniku Vinderen, proszę
obudzić swoich ludzi i nakazać im się pakować. Macie nowe
rozkazy. W Polsce, na terenie miasta, w którym kiedyś rezydowaliście,
wywiad odkrył niewielkie laboratorium, w którym prawdopodobnie wróg
prowadzi badania. Jest umiejscowione w dawnym prywatnym szpitalu.
Znaleziono również kilka nadajników dużego zasięgu, które mogą
komunikować się ze statkiem dowództwa na orbicie. Wasze zadanie
będzie polegać na unieszkodliwieniu nadajników i wyeliminowaniu
ich obsługi, jak też na przeszukaniu i zniszczeniu laboratorium.
Wylatujecie za godzinę.
— Tak jest — Eryk potwierdził
rozkaz i rozłączył rozmowę, po czym delikatnie potrząsnął
ramieniem śpiącego Tima.
Brunet otworzył zaspane oczy i
spojrzał na kochanka pytająco.
— Skoro mnie budzisz i siedzisz tu w
samych gaciach, to pewnie masz ochotę na poranne bara bara.
— Nieustannie, niestety nie mamy na
to czasu. Wracamy do Polski, mamy nowe zadanie. I godzinę na
stawienie się na lądowisku.
— Godzina to mnóstwo czasu, może
zdążymy…
— Nie, kociaku, muszę pobudzić
resztę chłopaków. Weź prysznic i przygotuj się, zaraz wracam.
Cmoknął rozczarowanego Smallflowera
w czoło i wyszedł, aby przejść po pokojach śpiących żołnierzy,
spionizować ich i poinformować o czekającym ich zadaniu.
Czterdzieści minut później cały
oddział zameldował się na platformie lądowiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz