Lądowanie
w ukrytej australijskiej bazie było skomplikowaną procedurą.
Elektroniczna weryfikacja statku, hasła, kody dokowania i inne
sprawy identyfikacyjne zajęły niemal pięć minut. Wylądowali na
pustyni, która okazała się wcale nie być pustynią. Zamaskowane
budynki pojawiły się w chwili wyłączenia generatorów pola
maskującego. Głównie były to niskie baraki, główna kwatera AF
znajdowała się pod powierzchnią ziemi, gdzie zjeżdżało się
ukrytą w jednym z baraków windą.
Pułkownik
Metter powitał oddział w sali narad, gdzie znajdowali się również
inni wysocy oficerowie. Poważne twarze generałów, admirałów i
pułkowników śledziły pięciu chłopców, którzy, zaproszeni
przez Mettera, zasiedli przy stole.
—Panowie,
witam w sztabie generalnym Allied Forces—
powiedział z uśmiechem pułkownik. —Cieszę się, że widzę was
ponownie, całych i zdrowych. Poznajcie szefa sztabu generalnego,
admirała Piotra Malickiego— wskazał na siedzącego po swojej
lewej stronie grubego oficera w mundurze Floty Kosmicznej. Chłopcy
skinęli głowami admirałowi, który powściągliwie odwzajemnił
gest i wstał.
—Dziękuję,
pułkowniku— powiedział. —Panowie, jako samodzielny oddział
byliście jedną z najskuteczniejszych jednostek, działających na
terenie Europy. Ponieważ waszym docelowy przeznaczeniem było
szkolenie na pilotów myśliwców, od dziś zostajecie wcieleni do
specjalnego plutonu kadetów. Kadeci ci od pewnego czasu szkolą się
w pilotażu, więc zdecydowanie będą przewyższać was
umiejętnościami. Ale znając wasz talent i determinację, nie śmiem
nawet wątpić w to, że szybko dorównacie im poziomem. Znany mi ze
swych zasług pan Vinderen jest świetnym dowódcą i wierzę, że
jeszcze nie raz zaskoczy nas swymi umiejętnościami. Zostaje pan
dowódcą drużyny, w skład której będą wchodzić pańscy
dotychczasowi żołnierze. Pułkownik Metter da wam później
niezbędne dokumenty, następnie poznacie waszych nowych kolegów i
od jutra rozpoczniecie szkolenie na symulatorach. Zobaczycie tu wiele
rzeczy, które objęte są klauzulą tajności, najnowsze
technologie, systemy uzbrojenia i podobne rzeczy. Podpisując
dokumenty i wstępując do wspomnianego oddziału, z automatu
godzicie się na dotrzymanie tajemnicy. Od tego zależy powodzenie
naszych działań i każda wzmianka o ujrzanych przez was
technologiach komukolwiek spoza autoryzowanego personelu skutkować
będzie sądem wojennym. Najłagodniejszym wyrokiem w takich sprawach
jest ćwierć wieku w wojskowym więzieniu, w przypadku cięższych
przewinień kodeks przewiduje nawet karę śmierci.
Malicki
usiadł z powrotem na swoim miejscu i poprawił galowy mundur.
—To
tyle, jeśli chodzi o wstęp— powiedział. —Pułkownik zaprowadzi
was do reszty oddziału.
Chłopcy
wstali, oddali honory i wyszli wraz z Metterem. Oficer podał Erykowi
plastikową kartę i powiedział:
—To
jest klucz do waszej kwatery i do twojego osobistego komputera. W
odebranej poczcie znajdziesz dokumenty dotyczące wcielenia do
oddziału szkolenia pilotów, jak też rozkazy. Zaprowadzę was teraz
do reszty plutonu, poznacie się.
Poprowadził
ich szerokim korytarzem do sali, która przypominała świetlicę. I
rzeczywiście była to świetlica, przeznaczona dla członków
plutonu, do którego wcielono Vinderena z jego oddziałem. Znajdowały
się w niej automaty serwujące napoje i przekąski, jak też
stanowiska komputerowe, stół do bilarda i do tenisa stołowego. Na
ścianie na wprost drzwi wisiał ogromny ekran, na którym kilku
siedzących na kanapie żołnierzy oglądała nagranie jakiejś
potyczki z siłami wroga.
Siedzący
na fotelu najbliżej drzwi, około szesnastoletni chłopak, Azjata o
czarnych włosach, zerwał się na równe nogi i zawołał:
—Oficer
na sali, baczność!
Wszyscy
natychmiast porzucili dotychczasowe zajęcia i wyprężyli się jak
struny w pozycji na baczność.
—Spocznij,
usiądźcie— rzucił krótko Metter. Kiedy wszyscy pozajmowali
miejsca na wolnych fotelach i kanapach, rozpoczął prezentację.
—Przedstawiam wam waszych nowych kolegów, do niedawna niezależny
oddział, który zapewne znacie z ich dość głośnych i
spektakularnych akcji w Europie, Afryce i na Alasce. Będą stanowić
jedną z pięciu drużyn waszego plutonu. Powitajcie ich ciepło i
wprowadźcie w tutejsze zwyczaje.
Wstał,
żołnierze uczynili to samo. Nastąpiła wymiana honorów i oficer
opuścił świetlicę.
Azjata,
który wcześniej zauważył wchodzącego pułkownika i zameldował o
tym, zbliżył się do oddziału Eryka.
—Cześć,
jestem Matsuito Dameda, nazywają mnie „Katana Mat” i pełnię tu
funkcję zastępcy dowódcy plutonu, jak też dowódcy drużyny. Kto
z was jest dowódcą drużyny?
—Wygląda
na to, że ja— odparł Eryk i wyciągnął dłoń do Japończyka.
—Eryk Vinderen.
—Słyszeliśmy
o tobie i twoim oddziale, jesteście tu czymś w rodzaju legendy—
uśmiechnął się Azjata, serdecznie ściskając dłoń blondyna.
—Widzieliśmy nagrania z waszych akcji w Maroku i na Alasce,
mistrzowska robota.
—Nie
taka mistrzowska, straciliśmy jednego żołnierza, a ja sam o mało
nie zginąłem.
—Racja,
to było partactwo— odezwał się zza pleców Damedy ogromny,
niemal dwumetrowy osobnik o aparycji niedźwiedzia. Jego wiek był
trudny do określenia, prawdopodobnie nie miał więcej niż
szesnaście lat, jednak jego gabaryty i rudawy, szczeciniasty zarost
na brodzie nadawał mu znacznie dojrzalszego wyglądu. Miał potężne,
szerokie ramiona, wielkie jak łopaty dłonie i niezwykle podobne do
Eryka, niebieskie oczy.
—Stig,
zluzuj poślady— rzucił w jego stronę Japończyk i zwrócił się
do Vinderena. —To nasz polarny niedźwiedź, Stig Larsson, pseudo
„Big Stig”. Jest doskonałym specem od neuroprzekaźników,
chociaż czasami uważa się za wszystkowiedzącego. W gruncie rzeczy
to złoty chłopak o dobrym sercu, tylko niekiedy budzi się w nim
duch islandzkiego Wikinga i temperament gejzeru.
Vinderen
spojrzał na olbrzyma i zapytał:
—Du
er fra Island, Stig?*
—Ja,
fordi hvad?**
—Vi
taler samme sprog, jeg er Dansk.***
—Mam
to w dupie, i tak nie jesteśmy kumplami— warknął Larsson,
przechodząc na angielski. Blondyn uśmiechnął się do niego.
—Wcale
nie musimy być, tylko nie krytykuj czegoś, na czym się nie znasz—
powiedział. —Ja nie znam się na pilotażu, ty nie działałeś w
terenie, więc powstrzymaj się od krytyki naszych akcji.
Monstrualny
rudzielec podszedł do Vinderena i pochylił się nad nim. Eryk nie
był niski, ale mimo to dzieliło ich dobre dwadzieścia centymetrów.
—Skrytykuję
twój ryj, jak przyjdzie mi ochota. I co mi zrobisz, nawrzucasz?
—Niee,
nie jestem dzieckiem, słowne potyczki mnie nie bawią— odparł
Eryk, uśmiechając się szeroko.
Larsson
pochylił się nad jego twarzą tak nisko, że ich czoła zetknęły
się.
—Sala
treningowa, za pół godziny— warknął. —Sprawdzimy, czy jesteś
taki dobry jak mówią. Będę miał niezły ubaw, kiedy stchórzysz.
—Niedoczekanie
twoje, zjawię się na pewno.
—Na
to liczę— odburknął wielkolud i wyszedł z sali, wymijając go i
potrącając ramieniem. Skonsternowany Dameda spojrzał
przepraszająco na Vinderena i wzruszył ramionami.
—Chyba
ma zły dzień— bąknął cicho i dodał. —Ale przedstawię ci
pozostałych członków plutonu.
Złapał
Eryka pod ramię i poprowadził w stronę pozostałych, siedzących
na kanapach i z uwagą obserwujących sytuację z Larssonem.
Japończyk przedstawiał po kolei swoich przyjaciół. W skład
plutonu pilotów poza nim i Stigiem wchodziło jeszcze dwadzieścia
osób obu płci. Jedynymi dziewczynami w pododdziale były Veronique
deMouray, piętnastoletnia Francuzka zwana „Venom Vera”,
blondwłosa irlandzka piękność Shawna „Shotgun” Williams i
Brytyjka Linda „The Toothfairy” Brown. Męską część grupy
tworzyli jeszcze jeden Japończyk, Toshiro „Tosh the Shogun”
Kojima, Koreańczyk Yoon Sung-Min, zwany „Speedy Sung”, Chińczyk
Liu „The Dragon” Xien, Indonezyjczyk Badouk „Shadow” Paklan,
Irlandczyk Arthur „Armored Art” Hughes i Ukrainiec Iwan „Iron
Ivan” Łatkin.
Ubrany w spodenki gimnastyczne i
koszulkę na ramiączkach Stig czekał już na blondyna, siedząc na
otoczonym linami ringu i machając zwisającymi nogami. W tym stroju
robił jeszcze większe wrażenie, niż w pełnym umundurowaniu. Jego
ramiona miały grubość uda Eryka a klatka piersiowa niemal
rozrywała koszulkę.
Uśmiechnął się, widząc
wchodzącego Vinderena i podążającą za nim grupę kadetów, w
której skład wchodzili przyjaciele Stiga, jak też jego oponenta.
Po drodze do kibiców przyłączyli się też członkowie innych
oddziałów, wietrząc okazję do darmowej rozrywki.
Eryk pewnie podszedł do giganta i
bezczelnie spojrzał mu w oczy.
—Zaczynamy, czy zaprosiłeś mnie tu
na herbatkę?— zapytał, rozpinając bluzę munduru. Larsson
zerknął na jego szczupłe, lecz muskularne ciało, ocenił
nabrzmiałe żyły na węźlastych mięśniach przedramion i
bicepsach i odparł:
—Szacun za to, że nie stchórzyłeś.
Ale teraz grzeczności się skończyły, wskakuj na ring.
Wślizgnął się na deski ringu pod
linami i stanął pewnie na potężnych nogach.
—Preferujesz jakiś konkretny styl i
zasady, czy totalna wolnoamerykanka?— zapytał, rozciągając
ramiona.
Blondyn spokojnie zdjął buty i
spodnie, poskładał cały mundur w kostkę i ułożył na stojącej
obok ławce. Stanął w samych bokserkach pod podwyższeniem ringu,
złapał najniższą linę i zwinnie przeskoczył ponad wszystkimi
linami, wprawiając Islandczyka i pozostałych gapiów w osłupienie.
—Ty wybieraj, mnie obojętne—
odparł i potrząsnął dla rozluźnienia ramionami.
—Trzymajmy się jednej zasady...—
Larsson sprężył się do skoku i już w ruchu dodał —...żadnych
zasad!
Jego
cios o cal chybił twarzy blondyna, który uchylił się
błyskawicznie i spokojnie stanął za plecami atakującego. Stig
odwrócił się zdezorientowany i na ślepo machnął potężną
ręką, znów chybiając. Tym razem szybciej zorientował się gdzie
jest Vinderen i wyprowadził potężny cios w szczękę. Eryk nie
uchylił się. Złapał wielką jak bochen chleba pięść
Islandczyka i bez wysiłku zablokował cios. Pchnął jego ramię.
Wielkolud zadrobił stopami jak baletnica, potknął się i klapnął
na tyłek.
Szybkość Eryka odebrała mu mowę.
Nie minęło nawet pół sekundy, a szczupły blondyn pochylał się
nad nim z powstrzymaną o milimetry od jego krtani pięścią.
—Eryk, nie rób tego!— zawołał
spod ringu Tim.
Vinderen nie uderzył, nie miał
takiego zamiaru. Złapał za twarz olbrzyma i pchnął go w stronę
lin. Larsson zetknął się z nimi plecami, lecz siła pchnięcia
była tak duża, że dolna lina zerwała się i spadł z hukiem na
podłogę sali.
—Oj!— zawołał po zetknięciu
pośladków z twardym podłożem. Na sali rozległ się śmiech
zebranych gapiów. Nie ważne komu kibicowali, Erykowi czy Stigowi,
zgodnie wybuchnęli śmiechem. Blondyn wziął krótki rozbieg i
przeskoczy przez liny, lądując ze stukiem bosych stóp niecałe pół
metra od Islandczyka. Wyciągnął do niego rękę. Olbrzym spojrzał
na niego, potem na wyciągniętą dłoń i schwycił ją. Vinderen
pomógł mu wstać, co udało mu się bez wysiłku pomimo pokaźnej
wagi wyrośniętego chłopaka.
—Wolisz walczyć ze mną po
przeciwnych stronach, czy jako sprzymierzeniec?— zapytał, patrząc
na skrzywioną z bólu twarz Stiga.
—Zdecydowanie wolę cię mieć po
swojej stronie— wystękał wielkolud, rozmasowując kość ogonową,
którą dość boleśnie uderzył w podłogę.
—Kumple?
—Kumple aż po czasu kres— odparł
Larsson, uśmiechając się mimo bólu zadka. —Szybki skurkowaniec
z ciebie. Jak ten cały Bruce Lee.
—Nie znam gościa, za to znam Sama
Lee, tam stoi i jest najlepszym kucharzem pod słońcem— powiedział
blondyn i wskazał uśmiechniętego szeroko Azjatę.
Wielki Stig Larsson parsknął
śmiechem i poklepał go po plecach aż echo poszło.
—Chyba myliłem się co do ciebie.
Myślałem, że jesteś jakimś lalusiem z przerostem ego, któremu
kilka razy szczęśliwie udało się nie zginąć w akcji. Ale widzę,
że jesteś prawdziwym wojownikiem.
—Miło mi to słyszeć z ust takiego
wojownika— odparł uprzejmie Eryk.
Larsson zarumienił się delikatnie,
nienawykły do zbierania komplementów.
—Zapraszam do stołówki,
spróbujecie wiktuałów naszego szefa kuchni, bodaj by go piekło
pochłonęło— zaproponował, sięgając po mundur. Blondyn skinął
głową.
—Jest aż tak źle?
—Cóż, produkcja masowa, nie ma co
się spodziewać dań na miarę pięciogwiazdkowej restauracji.
Roześmiali się razem, a pozostali
podchwycili śmiech. Opuścili salę treningową.
***
—Nawet to przyjemne w dotyku—
stwierdził Smallflower, wchodząc pod prysznic. Eryk był już w
środku i polewał ciało chłodną wodą. Depilacja laserem w lekkim
stopniu zaogniła skórę, więc chłodny prysznic dawał ukojenie.
—Zgadzam się, przyjemne— odparł,
dotykając swej moszny i przeciągając palcami między pośladkami.
Brunet zbliżył się do niego i przytulił się.
—Mogę sprawdzić, czy jesteś tak
samo gładki, jak ja?
—Jasne, ty możesz wszystko—
Vinderen uśmiechnął się zalotnie, przyciągając niższego
Timmy'ego bliżej. Tim wtulił twarz w jego klatkę i sięgnął
dłonią między uda. Dotknął delikatnej, gładkiej skóry na nodze
kochanka, potem przesunął rękę wyżej i musnął palcami mosznę.
—Mmm, gładki jak jedwab—
zamruczał i pogłaskał wiotkiego penisa blondyna. Organ chłopaka
zareagował natychmiast, niemal podwajając gwałtownie swoją
wielkość. Tim oderwał się od mokrego ciała Eryka i zerknął na
sterczącą, prezentującą ciemnoczerwoną, nabrzmiałą żołądź
męskość ukochanego.
—Ale wielki!— sapnął z
podniecenia, spoglądając na swojego, również stojącego członka,
mniejszego o dobre pięć centymetrów. —Chyba ma ze dwadzieścia
centów, co nie?
Blondyn zachichotał i odparł:
—Jakoś nigdy nie przyszło mi do
głowy, żeby robić pomiary kutasa. To trochę... dziecinne.
—Ech, to ze mnie straszny dzieciak,
bo mierzyłem sobie— pisnął jak myszka brunet.
—I jaki był wynik?
—Niecałe sześć cali, znaczy
piętnaście centymetrów— odparł zawstydzony Smallflower.
Vinderen chwycił jego naprężony
sprzęt w dłoń i zaczął masować, rozkoszując się jego
twardością. Dość mocno potarł pulsującą główkę.
—Jest
piękny, wielkość nie ma znaczenia— szepnął i pochylił się do
twarzy kochanka. Pocałował go delikatnie w usta, Tim nieśmiało
odwzajemnił pocałunek. Nagle rzucili się do siebie, ich usta
zwarły się w gwałtownym, szaleńczym pocałunku. Dłońmi pieścili
wzajemnie swoje penisy, wprawiając ciała w drżenie. Eryk sięgnął
ręką za plecy Tima i podkręcił siłę strumieni wody,
uderzających w ich rozpalone ciała. Namiętne pieszczoty, bicze
wodne i podniecenie sprawiały kochankom ogromną rozkosz.
Eksplodowali niemal równocześnie, fala rozkoszy rozlała się po
ich ciałach, zaspokojeni i szczęśliwi usiedli na dnie kabiny i
pozwalali, by strumienie wody spłukały efekty ich namiętności z
drżących, rozpalonych ciał.
Vinderen zdjął mundur i złożył go
w elegancką kostkę, układając na podeście pod przeznaczonym dla
niego kombinezonem. Zdjął również bieliznę. Przyjął od
pułkownika standardową baterię, jakich używali też do karabinów
impulsowych, podszedł nago do pancerza i dotknął go akumulatorem.
Tył PASa otworzył się jak strąk fasoli, ukazując wiszący we
wnętrzu biały, plastykowy kaptur. Zdjął go i założył na głowę,
chowając pod nim wystające kosmyki jasnych włosów, po czym zapiął
pod brodą. Metter podszedł do niego i sprawdził, czy prawidłowo
założył kaptur. Kiwnął głową, aprobując ułożenie nakrycia
głowy, po czym wskazał na otwarty pancerz.
—Zapraszam do środka, panie
Vinderen.
Eryk skinął głową i wskoczył do
zbroi, pomagając sobie ramionami. Wetknął baterię do
przeznaczonego na nią gniazda wewnątrz PASa. Tył pancerza zamknął
się. Rozległ się cichy szum, gdy elektrozawory wpompowały
neurożel do jego wnętrza. Trwało to nie dłużej niż trzy
sekundy. Pancerne ramiona zbroi poruszyły się, Vinderen sprawdził
ich ruchomość.
—Sterowanie jest bardzo wygodne,
pancerz powtarza moje ruchy— odezwał się z wnętrza PASa
zmienionym przez ukryty głośnik głosem. —Dziwne, przy takich
dużych gabarytach. Ale kiedy już wiem o hiperycie, nie dziwi mnie
niewielka waga całego pancerza.
—Żel przekazuje impulsy elektryczne
z mięśni, a kaptur z mózgu, co pozwala swobodnie sterować PASem—
wyjaśnił Metter. —Pancerz dwunastokrotnie zwiększa siłę i
szybkość operatora. Żel pełni też funkcję termoizolatora i
chroni znajdującego się w pancerzu żołnierza przez urazami. Pilot
jest w stanie przetrwać nawet rozbicie się myśliwca, o ostrzale z
najcięższej broni chyba nie muszę wspominać. A hiperytowe
poszycie całkowicie chroni przed ekstremalnie wysokimi temperaturami
i promieniowaniem.
—Na jak długo wystarczy w pełni
naładowany akumulator?— zapytał Vinderen.
—Na około dziewięćdziesiąt dni,
w zależności od wykonywanych działań. Im intensywniej pracują
silniczki w pancerzu, tym większe zużycie akumulatorów. Czas pracy
baterii jest skompilowany z czasem działania żelu, który trzeba
wymieniać co mniej więcej dziewięćdziesiąt dni.
—Wspaniały
wynalazek, ten żel— powiedział Vinderen. —Też został odkryty
w tym odnalezionym wraku?
—Nie,
to w pełni nasz wynalazek, opracowany przez polski zespół
naukowców. Chociaż część jego składników nie jest ziemskiego
pochodzenia, są to pozostałości po rafinacji rudy hiperytu.
—Rozumiem—
powiedział Eryk. —Mam jeszcze jedno pytanie, panie pułkowniku.
Skoro żołnierz może bezpiecznie spędzić prawie trzy miesiące,
to co robi się z... wydzielinami? Znaczy, z potem, moczem i... z
gównem?
—Panie
Vinderen, może pan śmiało postawić klocka nawet podczas walki—
zaśmiał się Metter. —Żel ma właściwości neutralizujące
mocz, fekalia, pot, ślinę a nawet nasienie. Rozkłada i przetwarza
je na wodę, którą operator może pić przez dystrybutor,
znajdujący się zaraz pod brodą. Ma również właściwości
przyśpieszające gojenie się ran i uśmierzające ból. Izoluje
człowieka od wysokich temperatur do czterech tysięcy stopni i
wspomaga pancerz w izolowaniu od promieniowania.
—Mówił
pan, że PASy są zintegrowane z myśliwcami. A czy mogą stanowić
alternatywę do naszych dawnych pancerzy?
—Oczywiście,
są nawet szybsze, odporniejsze i bardziej energooszczędne. Mają
zamaskowane schowki, w których można przechowywać ukrytą broń,
przenośne komputery i inny potrzebny sprzęt.
—Broń
doskonała— oznajmił Eryk. —Mają jeszcze jedną, istotną
zaletę.
—Jaką?—
Spytał oficer.
—Nie
mają świecących na czerwono oczu.
Wszyscy
zebrani wybuchnęli śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz