Polecieli statkiem
transportowym, zabierającym na pokład dwanaście osób. Eryk wybrał
do zadania dziesięć osób, które najbardziej pasowały do jego
charakteru. Postanowił nie używać pancerzy, aby nie ujawniać
przed wrogiem ich istnienia. Tajna broń miała pozostać tajna.
Posadzili
transporter przed magazynem, w którym James przechowywał dawniej
swój myśliwiec. Na
powitanie wyszedł im Carl i kilku jego ludzi. Serdecznie uściskał
siostrzeńca i Krystiana.
— Młody, ale wyrosłeś!
Prawie cię nie poznałem.
— A gdzie podziałeś Pawła?
— zapytał
Vinderen.
— Jest bardzo zajęty, ale
kazał was pozdrowić i przekazać, że chętnie się z wami spotka
po akcji. Z racji tego, że nie jest żołnierzem, ale jednak chce
się na coś przydać, zatrudnił się do pomocy u Tomasza. Pracują
razem w szpitalu i laboratorium.
— Chętnie się z nim zobaczę
— uśmiechnął
się Krystian. Carl zatarł dłonie i objął chłopaków.
— Zejdźmy w podziemia, potem
zapoznasz mnie zresztą twojego oddziału.
Poprowadził ich do magazynu,
gdzie znajdowało się ukryte wejście do tajnej bazy partyzantki.
Gdy usiedli w pokoju Carla, Eryk przedstawił mu swoich żołnierzy.
Carl i Stig zamienili kilka słów po duńsku i od razu przypadli
sobie do gustu. Dowódca partyzantów zamówił kawę dla wszystkich.
— Pułkownik przekazał mi
szczegóły waszego zadania i polecił udzielić wam każdego
możliwego wsparcia. Gdybyście potrzebowali, moi ludzie są do
waszej dyspozycji.
— Dziękujemy, ale
najbardziej przydadzą nam się informacje. Co wiesz na temat tego
szpitala? To ten sam, w którym spotkaliśmy się, kiedy ratowaliśmy
Jamesa?
— Nie, ten znajduje się
niedaleko opanowanego niegdyś przez wroga więzienia.
— Niegdyś?
— Noo, tak —
Carl uśmiechnął się
szeroko. — Obecnie
jest puste i martwe, jak trupy znajdujących się w nim wampirów.
Zrobiliśmy im małą dywersję za pomocą moździerzy,
wystrzeliwując w nich zdobyte w instytucie badawczym odpady
radioaktywne. Mają pecha, że nie są na nie bardziej odporni. Teraz
przypominają popioły, targane podmuchami wiatru.
— Bardzo poetycko powiedziane
— zachichotał
Eryk.
— Pisało się kiedyś teksty
piosenek — wzruszył
ramionami starszy blondyn.
— Masz jakieś bardziej
szczegółowe informacje na temat naszego celu? —
zapytał Vinderen, gdy
przyniesiono kawę.
— Tu masz bardzo precyzyjny
raport naszego wywiadu elektronicznego —
wuj podał mu czip
pamięci. — Nasze
drony stale obserwują placówki wroga, szpital jest jedną z pięciu
ich siedzib. Mają w nim nadajnik, ale zbyt małej mocy, by
przekazywać informacje na orbitę.
— Ale jakoś je przekazują.
— Owszem, ale nie
bezpośrednio. Ich
przekazy trafiają do placówki na poczcie głównej, tam jest
nadajnik o mocy, która pozwala na transmisje orbitalne. Identyczny
mieli w więzieniu, ale został zniszczony podczas naszego ataku.
Teraz to ich jedyne źródło kontaktu ze statkiem-matką.
— Przynajmniej na tym
obszarze.
— Zgadza się, nie wiemy co
mogą mieć na terenie Rosji, czy na innych kontynentach.
— O kilku wiemy, kilka innych
już załatwiliśmy —
uśmiechnął się
zawadiacko Eryk.
— A, tak, wasza akcja na
Syberii była bardzo głośna. Dotarły do nas wieści.
— Centrum komunikacji nie
było naszym głównym celem, zresztą podobnie jak tutaj. Chodzi o
laboratorium. Te skurwiele prowadzą jakieś paskudne badania, a my
wciąż nie wiemy dokładnie, nad czym pracują.
— Pułkownik wspominał coś
o broni biologicznej.
— To bardzo prawdopodobne.
Tak czy inaczej, naszym głównym celem jest laboratorium.
— Nie jestem pewien, czy jest
tam jakieś laboratorium —
bąknął Carl,
odstawiając kubek. —
Nasze drony
sfotografowały tylko kilku szturmowców, żadnych naukowców. Ale
być może są tam zamknięci i nie wystawiają główek na
powietrze.
— Cóż, zadbamy o to, żeby
już nigdy ich nie wystawili —
uśmiechnął się
szeroko Vinderen. —
Ale najpierw zajmiemy
się tą pocztą. Trzeba im odciąć komunikację i uniemożliwić
kontakt z dowództwem na orbicie.
— Wszelkie pomocne dane masz
na czipie.
Vinderen włożył czip do
komunikatora na nadgarstku i wyświetlił zawartość.
— No dobra, za godzinę
ruszamy.
##
Dojście pieszo do centrum
miasta zajęło in około pół godziny. Z ukrycia obserwowali gmach
poczty, starając się wypatrzeć ślady obecności najeźdźcy. A
było ich sporo: stalowe blendy z otworami strzelniczymi w oknach,
barykada przed głównym
wejściem, automatyczny system strzelecki nad tym samym wejściem, a
także sporych rozmiarów paraboliczna antena na dachu. A ponad tym
wszystkim wszechobecne symbole trójramiennej swastyki,zwanej
trykwertą lub triskelionem na zwisających z dachu flagach.
Wszystkie te znaki
wskazywały na to, iż krwiopijcy uważają ten obiekt za
strategicznie kluczowy. Oczywiście przez flagi i zastawione okna nie
było mowy o tajności, ale silnie ufortyfikowany budynek nie musiał
być tajny. Najwyraźniej znajdujący się w nim agresorzy nie
obawiali się ataku partyzantki Carla.
— Nie będzie łatwo —
ocenił Eryk i podał
lornetkę Timowi, który uważnie zlustrował pocztę.
— Chyba nawet nie zbliżymy
się do budynku od frontu —
stwierdził po
oględzinach. — Nie
przebijemy się pod ogniem z tego automatu nad wejściem, do tego
jeszcze strzelcy w zaślepionych oknach.
Automatyczny system prowadzenia
ognia rzeczywiście stanowił problem, jego sześć sprzężonych
karabinów maszynowych mogło pokryć gradem kul cały plac przed
budynkiem, skutecznie uniemożliwiając zbliżenie się oddziałowi
Vinderena.
— Mogę wziąć kilku
chłopaków i sprawdzimy tyły gmachu —
zaproponował Stig
Larsson.
— Dobry pomysł, tylko nie
wchodźcie do środka bez rozkazu. Zróbcie jakąś dywersję, małą
eksplozje czy coś w tym stylu. Jak uda nam się przebić od frontu,
zaatakujemy jednocześnie. Zaskoczymy ich.
— Rozkaz, szefie —
uśmiechnął się
szeroko Stig i poszedł wezwać swoją drużynę. Chwilę później
zameldował, że budynek nie jest monitorowany od zaplecza,
zabezpieczała go jedynie stalowa brama a za nią ognioodporne drzwi.
— Bramę sforsujemy bez
problemu, wystarczy odpalić zawiasy —
oświadczył. —
Trudniej pójdzie z
drzwiami ognioodpornymi, to praktycznie jak drzwi do sejfu.
— Możecie je wysadzić?
— Jasne, chociaż narobimy
strasznego hałasu.
— W takim razie dostańcie
się tylko na tyły i podłóżcie ładunki pod drzwi —
polecił dowódca. —
Wysadzicie je na mój
sygnał, jak uda nam się przebić przez obronę od frontu.
— Rozkaz.
Eryk ponownie przytknął
lornetkę do oczu.
— Timmy, w kamienicy
naprzeciwko poczty jest kilka idealnych stanowisk snajperskich w
oknach. Poszukaj najlepszego. Kiedy zaczniemy natarcie na główne
wejście, zdejmuj strzelców w zaślepionych oknach. Trochę ułatwi
nam to dotarcie do wejścia.
— A co zrobicie z tym
pieprzonym automatycznym systemem nad drzwiami? —
zapytał zmartwiony
Smallflower.
— Spróbuję go zniszczyć z
wyrzutni rakiet naprowadzanych. Masz laser, oznaczysz mi te karabiny
— blondyn
podał Timowi niewielkie urządzenie laserowe, służące do
naprowadzania rakiet. Tim
wziął je od dowódcy i ruszył na swoje stanowisko strzeleckie. Gdy
zameldował, że jest na miejscu i widzi wszystkie okna poczty, Eryk
zebrał resztę oddziału.
— Panie i panowie, za chwilę
ruszamy do natarcia. Oprócz chłopaków Stiga i samotnego Tima jest
nas dwadzieścia jeden osób. Dzielimy się na siedem trzyosobowych
grup i ruszamy do wejścia. System obronny wroga ma sześć
sprzężonych karabinów. Liczę na to, że zgłupieje, jeśli będzie
miał celować aż w siedem ruchomych celów.
— Oby —
wtrącił półgłosem
Mat Dameda, jak zwykle widząc wszystko w czarnych kolorach. Jego
zdaniem każda ich misja miała zakończyć się śmiercią całego
oddziału, co jak do tej pory nigdy się nie spełniło.
Eryk,
nie zwracając uwagi na fatalistyczne uwagi Japończyka, podzielił
oddział na siedem małych grup.
— Ruszamy jednocześnie na
mój sygnał, przygotować się… Teraz!
Wyskoczyli na plac przed pocztą
zza kupy gruzu, która była kiedyś niewielkim pawilonem handlowym.
Gdy tylko się pojawili, automat otworzył ogień w ich kierunku, a z
okien padły strzały oddane przez wampirzych strzelców. I wtedy
rozległy się strzały zza pleców atakujących; to Tim uciszał
krwiopijców, likwidując ich przez niewielkie otwory strzelnicze.
Każdy jego strzał doszedł celu, nie zmarnował ani jednego
pocisku. Kilka minut od rozpoczęcia ataku na pocztę, jedyne strzały
po stronie wampirów padały z sześciokarabinowego automatu. Mimo
to, siła ognia była potworna. Dwójkę rannych żołnierzy
odciągnięto za
pobliski mur i poddano pobieżnym oględzinom. Szczęśliwie, ranni
zostali tylko Eryk i Krystian, więc mogli się szybko zregenerować.
— Młody, żyjesz? —
zapytał Vinderen,
którego rana była tylko powierzchowna. Kris miał za to sporą
dziurę w barku, z której obficie buchała krew.
— Żyję, ale do dupy z takim
życiem — siląc
się na humor odparł młody.
Ich rany zniknęły w ciągu
kilku minut, więc dowódca wezwał przez radio Tima.
— Oznacz mi ten zasrany
automat, nie możemy nawet wystawić głów zza barykady, bo zaraz
zasypuje nas kulami.
— Już oznaczam… o,
cholera!
Salwa
z automatu zryła fasadę kamienicy, w której ukrywał się
Smallflower.
— Tim, żyjesz?!
— Jeszcze nie wiem —
rozległ się po chwili
zniekształcony przez głośnik głos Timmy’ego. —
Żyję, żadnych
obrażeń. Ale rozwalili laser. I moją snajperkę, skurwysyny.
— Muszą mieć bardzo
wrażliwe czujniki, skoro wykryły promień lasera —
stwierdził Eryk. —
Dobra, schowaj się,
spróbuję rozwalić to cholerstwo bez oznaczania.
Nie
czekając na odpowiedź bruneta załadował ręczną wyrzutnię
rakietą termiczną. Ten typ pocisku wybuchał przed uderzeniem w cel
i wytwarzał tak wysoką temperaturę, że najtwardsze metale topiły
się niczym plastik.
Eryk zastanawiał się, skąd
wycelować w znienawidzony automat. Bez laserowego oznaczenia sprawa
nie była prosta. Gdyby Tim oznaczył cel, strzał
mógłby oddać z dowolnego miejsca i w dowolnym kierunku, a pocisk
sam znalazłby i zniszczył namierzony cel. Jednak bez tego musiał
wychylić się zza oddalonego o jakieś pięćdziesiąt metrów
gruzowiska i własnoręcznie wycelować. Wyrzutnia
także posiadała system oznaczania, więc mógł wycelować,
oznaczyć cel i schować się, po czym oddać strzał.
A to mogło być
niemożliwe, ponieważ każde wychylenie się zza barykady powodowało
błyskawiczny ostrzał z automatu nad wejściem. Jednak
Vinderen wpadł na pomysł, jak odpalić rakietę w cel.
Korzystając z osłony, jaką
dawało mu gruzowisko, wystawił samą wyrzutnię z ekranem celownika
skierowanym w dół tak, by go widział i mógł nakierować
przyrządy celownicze. Oznaczył automat i schował rurę wyrzutni w
momencie, kiedy rozległa się salwa sześciu karabinów. Odczekał
aż ogień osłabł, po czym odpalił rakietę. Ta pomknęła pionowo
w górę i nagle zmieniła kierunek w stronę siejącego pociskami
automatu. Jednak nie dotarła do celu, została strącona kilkanaście
metrów od frontu budynku.
— Co za gówno —
warknął wściekły
Vinderen.
— Czyżbyś miał problem? —
w komunikatorze odezwał
się głos Carla, który był cały czas na nasłuchu.
— Zaledwie niewielkie
utrudnienie — odparł
blondyn. — Ale
byłbym wdzięczny, gdybyś pomógł mi je pokonać. Nad wejściem
głównym poczty wróg zamontował sześć sprzężonych karabinów
maszynowych, sterowanych czujnikami ruchu i jeszcze innymi. Nie
możemy się nawet wychylić zza osłony, bo to kurewstwo rzyga na
nas salwami pocisków. Masz w zanadrzu jakieś magiczne sztuczki?
— Nie koniecznie magiczne,
ale mam kilka niespodzianek. A właściwie to jakieś dwadzieścia.
Dostaliśmy dwadzieścia zdalnie sterowanych dronów obserwacyjnych
z demobilu. Nie mają uzbrojenia, ale można je wykorzystać jako
odwrócenie uwagi.
— Albo jako broń —
zamyślił się Eryk. —
Możesz je naszpikować
materiałami wybuchowymi?
— Co ci chodzi po tej blond
główce?
— Połowę z nich puść
przed front poczty, niech ten zasrany automat czymś się zajmie. A
drugą połowę, tę nafaszerowaną wszystkim co robi mocne bum, puść
ponad budynkiem od jego zaplecza. Tam nie ma żadnych systemów
obronnych, nawet monitoringu. Kiedy pierwsze drony zajmą system,
druga, wybuchowa połowa spadnie na niego z dachu i rozwali. Może
nawet wystarczy jeden celny dron, nie trzeba niszczyć ich
wszystkich.
— Ciekawe, sam bym tego
lepiej nie wymyślił —
pochwalił go wuj. —
Poczekajcie, wyznaczę
tylko pilotów i wysyłam drony.
— Bez pośpiechu, nigdzie się
nie wybieramy.
Około
piętnastu minut po zakończeniu połączenia z oddali doszedł Eryka
przypominający nalot samolotów warkot silników śmigłowych.
Wyposażone w kamery drony, sterowane przez operatorów w bazie
partyzantki, kierowały się na pocztę. Było ich dziesięć.
Gdy czujniki automatycznego
systemu prowadzenia ognia wykryły je, natychmiast zaczęły pruć w
nie salwami pocisków. Trzy drony rozleciały się w malowniczych
błyskach ognia, ale reszta parła naprzód. Tymczasem, niewidoczne
dla Vinderena i jego ludzi, krążące nad budynkiem maszyny, zaczęły
pojedynczo spadać na automat. Pierwszy dron jedynie uszkodził jeden
z karabinów, ale drugi poważnie zachwiał pracą całego systemu.
Pięć pozostałych luf zaczęło siać kulami w różnych
kierunkach, kręcąc się jak opętane. Wybuch trzeciego drona
całkowicie unieruchomił system, z siłowników sterujących
karabinami strzeliły iskry i wszystkie pięć luf obwisło w dół,
jak kutasy po wyczerpującej sesji porno.
— Załatwione, możecie
wychodzić —
zameldował Carl.
Chłopcy ryknęli radośnie i
wyskoczyli zza osłony, mknąc w stronę frontowego wejścia poczty.
Podczas zakładania ładunków na masywnych drzwiach do reszty
dołączył Tim, który obserwował atak dronów ze swej kryjówki w
kamienicy. Wściekły, ze swoim ukochanym karabinem wyborowym, w
którym ogień wroga uszkodził optykę, kopnął w drzwi.
— O, niech się tylko tam
dostanę — zagroził.
— Pierwszemu
napotkanemu wampirowi wsadzę w dupę moją zniszczoną lunetę!
— Daj znać, kiedy będziesz
zamierzał to zrobić —
zażartował Vinderen. —
Wolałbym tego nie
oglądać.
Ładunki
odpalono jednocześnie od frontu i na tyłach gmachu, po czym dwie
grupy wdarły się do środka. Szeregowych krwiopijców likwidowano
na miejscu, jednak po stwierdzeniu obecności kilku wyższych
oficerów, Eryk zarządził, by pozostawiono ich przy życiu.
Zamierzał przekazać ich Carlowi do przesłuchania. Zgodnie z jego
poleceniem oficerów skuto i pozostawiono w budynku. Następnie
odnaleziono i zniszczono nadajnik oraz antenę na dachu.
— Dobra robota, chłopaki —
pochwalił swoich ludzi
dowódca w czasie opuszczania poczty, gdy na miejsce przybyła grupa
partyzantów i przejęła jeńców. Przy
okazji dostarczono nowiutki karabin snajperski dla Tima.
— No to kolej na szpital —
stwierdził z
zadowoleniem Stig, zacierając swoje ogromne łapska.
Ruszyli
pieszo przez zrujnowane miasto.
##
— Chyba nas nie oczekują —
powiedział Tim oddając
lornetkę dowódcy. Ukryli
się za nadrzecznym wałem, niedaleko mostu.
— Okna
nie obsadzone przez strzelców, nie widzę żadnych straży.
Generalnie cały szpital wydaje się być raczej opuszczony.
— A jednak jeszcze dziś rano
wyszły stąd jakieś transmisje radiowe —
odparł Eryk wyostrzając
obraz w lornetce. Schował
ją do kieszonki i rozejrzał się po swoich ludziach.
— Mat i Vera, skoczcie na
mały rekonesans. Sprawdzimy, czy nikt nie zacznie strzelać, jak
wystawimy głowy.
Wyznaczeni żołnierze wyszli
zza wału i ostrożnie zbliżyli się do kompleksu budynków. Jednak
ich ostrożność była zbędna, nie otwarto w ich kierunku ognia.
— Wygląda na to, że możemy
ruszać — zameldowała
Veronique przez radio.
Vinderen kiwnął na resztę
oddziału. Wychynęli zza wału i tyralierą podeszli do frontowego
wejścia. Było zamknięte, ale dostanie się przez nie do wnętrza
nie stanowiło problemu, gdyż całe było przeszklone. Jednak Eryk
uznał, iż lepiej będzie dostać się
do środka nie czyniąc
zbędnego hałasu. Postanowił sprawdzić okienka piwniczne,
znajdujące się we wszystkich budynkach
szpitala. Niemal od razu znaleźli niezamknięte drzwi do izby
przyjęć. Dowódca pierwszy wszedł do środka, stwierdzając
obecność w powietrzu ciężkiego odoru rozkładających się ciał.
Kiwnął na pozostałych.
— Lepiej oddychajcie przez
usta, jak nie chcecie puścić pawia.
Krystian najwyraźniej
pozieleniał na twarzy, ale starał się trzymać fason. Reszta,
mając większe doświadczenie, wyglądała jakby smród nie istniał.
Zaraz w izbie przyjęć
znaleźli pierwsze zwłoki. Miały na sobie szpitalny kitel i
stetoskop, co podpowiadało, że był to jeden z lekarzy. Przeszli
dalej korytarzem, starając się nie patrzeć na trupa. Cicho wyszli
do głównego hallu, gdzie natknęli się na kolejne ciała. Wiele z
nich miało
piżamy lub szlafroki, kilka
ubranych było w normalne ubrania cywilne. Pod ścianą hallu leżały
zwłoki dwóch ratowników z pogotowia. Wszystkie ciała nosiły
ślady po kulach.
— Trochę to dziwne jak na
wampiry — stwierdził
Smallflower. — Żadne
z ciał nie ma śladów wyssania ani odsączania krwi. Po prostu ich
zabito.
— I to już jakiś czas temu,
sądząc po stanie rozkładu —
dodała Vera. —
Najświeższe zwłoki
wyglądają na jakiś tydzień. Najstarsze mogą tu leżeć nawet
około miesiąca.
— Mieli tu wielu pacjentów,
których mogli wykorzystać jako źródło krwi. Teraz nie pora o tym
dyskutować, przetrząśnijmy cały szpital —
zarządził Eryk.
Poruszali się cicho, piętro
po piętrze, nie stwierdzając obecności nawet jednego krwiopijcy.
Następnie przeszli podziemnym korytarzem do następnego budynku. Tu
smród rozkładu był bardziej intensywny. Parter był równie pusty,
jak cały poprzedni budynek. Na piętrze znajdował się oddział
położniczy, a przy nim oddział noworodków. Widok, jaki tu zastali
wstrząsnął największymi twardzielami.
W stojących rzędami
łóżeczkach leżały ciała maluchów w różnych stadiach
rozkładu. Wszystkie miały w tętnicach szyjnych rurki, służące
do odciągania krwi.
Krystian w
końcu nie wytrzymał, odbiegł
na bok i zwymiotował hałaśliwie na posadzkę.
— Przepraszam, ale to dla
mnie zbyt dużo —
wyjęczał, wracając i
ocierając usta rękawem munduru.
— Nie przepraszaj, nie tylko
dla ciebie to za dużo —
powiedział Eryk, sam z
trudem panując nad odruchami wymiotnymi, a także nad cisnącymi się
do oczy łzami.
Nagle jedno z niemowląt
zakwiliło. Ruszyli w kierunku źródła dźwięku i zastali między
rzędami łóżeczek siedzącego szturmowca wampirów, wysysającego
krew w rurki w szyi trzymanego w ramionach dziecka. Bydlak wydawał
się mnie zauważać patrzących na niego ludzi, tak był zajęty
posiłkiem. Dopiero kopniak w żebra, wymierzony przez Eryka oderwał
go niemowlaka. Niestety, maluch był już martwy.
Krwiopijca odrzucił ciałko
dziecka i spojrzał półprzytomnie na Eryka.
— Głodny jestem —
wycharczał.
— Za chwilę będziesz martwy
— warknął
blondyn i przyłożył mu pięścią w szczękę. To jakby otrzeźwiło
skurwiela, spróbował się podnieść, lecz kolejny cios zapewnił
mu bolesne spotkanie z podłogą.
— Co wy tu robicie,
skurwysyny? — zapytał
Vinderen, podnosząc go za przód munduru.
— Jak widać, jestem tu
jedynym skurwysynem —
uśmiechnął się
wampir i zamachał w powietrzu dłońmi. Silny cios w mostek zmazał
mu z twarzy głupi uśmiech.
— Albo zaczniesz odpowiadać
na pytania, albo zajmie się tobą znacznie mniej przyjemniejszy ode
mnie wujek Stig — Eryk
wskazał stojącego za nim Larssona, który uśmiechnął się
najpaskudniej jak potrafił. Samą swoją niedźwiedzią posturą dał
do myślenia krwiopijcy, który przełknął ślinę i zamrugał
nerwowo.
— Zostawili mnie tutaj ponad
miesiąc temu, żebym zbierał zaopatrzenie. Dziś rano ostatni raz
zabrali transport krwi. Chciałem, żeby mnie stąd zabrali, ale
kazali czekać. Potem urwała się łączność.
— Ano, to my ją zerwaliśmy
— pochwalił
się Vinderen. — A
za chwilę zerwiemy tę wątłą nitkę, która łączy cię z
życiem. Ale najpierw opowiesz nam więcej. Po co zbieracie krew?
— Podobno inwazja nie
przebiega zgodnie z planem —
odparł krwiopijca. —
Brakuje pożywienia,
dlatego dowództwo wydało rozkaz zdobywania krwi każdym możliwym
sposobem.
— A szpitale są łatwym
celem — wtrącił
Eryk.
— I więzienia. Ale nasza
elita gustuje w krwi niemowląt. Podobno posiada wyjątkowe walory
smakowe.
— A ty chciałeś się
przekonać, czy faktycznie tak jest, i dlatego zabiłeś to dziecko.
I jak, smakowało?
— Nektar dla moich ust —
uśmiechnął się
bezczelnie wampir. Cios Vinderena, który rozkwasił mu wargi,
doszczętnie starł uśmiech z jego gęby. Szturmowiec wypluł kilka
zębów i zakasłał.
Blondyn wstał i wytarł rękę
w spodnie.
— Nie przedłużając,
właśnie spożyłeś swój ostatni posiłek —
powiedział spokojnie i
dodał. — Stig,
wiesz co robić.
— Nie, ja się z nim zabawię
— wtrącił
się Kris, wychodząc przed Larssona.
— Jesteś pewien?
— O, tak —
młody sięgnął po nóż
i podszedł do przerażonego wampira.
— Wyjdźmy, niech Krystian
zrobi swoje — Eryk
wyprowadził oddział z sali, pozostawiając młodego z krwiopijcą.
Chwilę później do ich uchu dotarł ryk bólu i bulgotanie krwi w
podcinanej krtani.
— Aż mi szkoda tego
skurwiela — westchnął
Mat Dameda i po chwili zastanowienia dodał. —
Nie, jednak mi go nie
szkoda.
— Tim, podłóż kilka
ładunków pod wszystkimi budynkami. Nie mamy czasu na szukanie
nadajnika — polecił
Vinderen, a Tim bez ociągania ruszył wykonać rozkaz. Kiedy
Krystian skończył rozprawiać się z wampirem, opuścili szpital i
wrócili nad rzekę. Niedługo po tym dołączył do nich
Smallflower.
— Schowajmy się za wałem,
zaraz odpalam fajerwerki —
powiedział, pokazując
zdalny detonator. Kiedy ukryli się za osłoną, wcisnął przycisk.
Ładunki burzące eksplodowały dość cicho, jednak po chwili
usłyszeli głośniejszy wybuch. Jedna z niespodzianek podłożonych
przez bruneta zniszczyła instalację gazową. Jasna kula ognia
uniosła się na wiele metrów w niebo, a odłamki poszybowały na
wszystkie strony. Kilka z nich spadło nawet za wałem nadrzecznym,
za którym schowani byli żołnierze. Kawałki
gruzu, szkła i drewna jeszcze przez chwilę bombardowały pobliski
teren, po czym wszystko ustało. Eryk wystawił głowę znad osłony
i stwierdził, że po całym kompleksie szpitalnym pozostały jedynie
dymiące fundamenty.
— Widowiskowe zakończenie
misji — powiedział,
otrzepując się z ceglanego pyłu. —
Czas wracać do kryjówki
partyzantki. Liczę na obiad w doborowym towarzystwie wujka i Pawła.
##
— Nie wiem, czy zdajecie
sobie sprawę z tego, że wasza dzisiejsza akcja niemal wyeliminowała
obecność wroga w okolicy —
Carl podał
siostrzeńcowi talerz z zestawem surówek. —
Najbliższe większe
skupisko wampirów znajduje się prawie sto kilometrów stąd na
południe, ale tym już my się zajmiemy.
— Cieszę się, że mogliśmy
pomóc, ale szczęśliwie, to pokrywało się z naszymi rozkazami.
— Nie ma to jak upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu, prawda, Sam? —
Carl zwrócił się do
Sama Lee, który został tymczasowo wynajęty do roli kucharza.
— Zgadza się —
odparł Azjata,
stawiając dwa półmiski przed zasiadającymi przy stole. —
Kurczak albo rybka, co
kto lubi. Częstujcie się. Wszystko
zrobione na jednym ogniu.
— Rybka brzmi nieźle, i
równie nieźle wygląda —
Vinderen nałożył
sobie spory kawałek i puścił półmisek w obieg.
— Za pół godziny mam
zameldować pułkownikowi o wynikach waszego zadania —
powiedział Carl z
pełnymi ustami. —
Może pozwoli wam tu
zostać przez kilka dni.
— Bardzo byśmy chcieli, ale
jesteśmy w trakcie szkolenia na symulatorach. Szykuje się grubsze
zadanie, mamy do zniszczenia kilka centrów badawczych wroga.
Prowadzą jakieś badania nad bronią biologiczną.
— To do nich nie podobne,
czyżby przejadła im się ludzka krew?
— Moim zdaniem nie
spodziewali się, że będziemy aż tak trudnym przeciwnikiem —
odparł Eryk. —
Przesłuchaliśmy
jednego z nich w szpitalu. Podobno brakuje im pożywienia, mają
problemy logistyczne, a ich wierchuszka naciska na ciągłe dostawy
krwi. Przypuszczam, że postanowili użyć broni biologicznej i
wykończyć nas, a potem szukać krwi na innych światach.
— To bardziej prawdopodobne,
niż to, że nagle przeszli na wegetarianizm.
— W każdym razie, skoro chcą
nas załatwić jakąś bronią masowego rażenia, muszą mieć już
na oku jakąś zamieszkałą planetę —
Powiedział Eryk,
wycierając tłuste dłonie w serwetkę. —
A znając ich dość
toporną technologię i ociężałe statki, ta planeta nie może
znajdować się zbyt daleko.
— Za to myśliwce mają
zabójczo szybkie —
wtrącił Tim.
— Nie poznali jeszcze naszych
nowych myśliwców. Ale wkrótce poznają. I zapłaczą —
uśmiechnął się Eryk.
— Jakaś tajna broń? —
starszy blondyn podniósł
pytająco brwi.
— Tak tajna, że sami
niewiele o niej wiemy. Poza tym, że istnieje i działa.
— Dobra, o nic już nie
pytam.
— Po wojnie i tak wszystko
zostanie odtajnione, więc dowiesz się w swoim czasie —
zażartował Vinderen.
— O ile dożyję zakończenia
wojny.
— Kto jak kto, ale ty bez
wątpienia dożyjesz —
Eryk podniósł szklankę
z kompotem rabarbarowym w toaście.
— Taki mam zamiar —
wuj oddał toast i
zerknął na komunikator. —
Już czas zameldować
się pułkownikowi. Chodź ze mną do sali łączności.
Wstali od stołu i opuścili
kwaterę Carla.
##
Podczas gdy Eryk wraz z wujkiem
rozmawiali z pułkownikiem Metterem, Krystian miał w końcu okazję
porozmawiać ze swym dawnym sąsiadem, Pawłem.
— Jak idzie szkolenie, młody?
— zapytał
brunet po skończonym obiedzie. —
Latasz już myśliwcami?
— Na razie tylko w
symulatorze, ale idzie mi coraz lepiej —
pochwalił się
Krystian.— A
co u ciebie?
— Pomagam Tomkowi. Okazało
się, że nieźle sobie radzę jako sanitariusz.
— Nie chcesz walczyć?
— Cóż, nie każdy jest
urodzonym żołnierzem, jak ty albo Eryk. Ale nawet nie walcząc,
mogę się na coś przydać.
— A sympatyczny pan doktor
pewnie daje ci nieźle popalić?
— Na pewnie nie tak ostro,
jak Eryk wam — zaśmiał
się Paweł. — Pewnie
błagacie o litość po jego morderczych treningach.
— Oj, czasami tak —
zgodził się młody. —
Ale dzięki niemu jesteśmy coraz lepsi.
— Mają wiele wspólnego z
Carlem, obaj są perfekcjonistami, jeśli chodzi o szkolenie i
treningi.
— Wiem, pamiętam jak
dostałem po dupie, kiedy Carl mnie trenował. Ale to i tak nic, w
porównaniu z tym, jak naciska nas Eryk.
— Cóż, bycie pilotem
myśliwca to nie partyzantka. Ale dasz radę, młody. Wierzę w
ciebie.
— Dzięki, sąsiedzie —
Kris uścisnął ramię
bruneta.
Otwarły się drzwi i do
kwatery weszli Vinderen i Carl.
— Mamy rozkaz wrócić do
Australii w samo południe, więc niestety zostaniemy tu tylko przez
noc — przekazał
wiadomości Eryk. — Z
dobrych wiadomości, czekają na nas odznaczenia za udaną akcję.
Pułkownik Metter wystosował do admiralicji floty oficjalne pismo
pochwalne i podobno cały sztab generalny jednomyślnie uznał, że
należą nam się medale. Nie najemy się nimi, ale za to ładnie
wyglądają na mundurze.
— Nawet na moim? —
zapytał Krystian.
— Jeśli chodzi o ciebie,
obiła mi się o uszy jakaś pogłoska o awansie o jeden stopień. I
oczywiście odznaczenie, przecież brałeś udział w misji.
— O… —
zdołał wydusić młody
i zamilkł.
— Zasłużyłeś na to —
Vinderen poklepał go po
ramieniu. — A
teraz dzieci do łóżek. Musimy wylecieć rano, skoro mamy dotrzeć
do Australii w południe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz