Rozdział 4 - Wenecka robota i zdrada

Świetne! — krzyknął Timmy, mierząc się w pozorowanej walce z Samem Lee. — Tysiące razy lepsze od naszych starych pancerzy.
Okręcił się z niesamowitą prędkością wokół własnej osi i próbował wyprowadzić cios na głowę Azjaty. Lecz ten zareagował błyskawicznie, odbił pięść Smallflowera i błyskawicznym kopnięciem z półobrotu trafił go w kark. Pancerz uchronił chłopaka przed pewnym urazem, którego doznałby, gdyby nie był osłonięty przez hiperytową zbroję. Klęknął na lewe kolano i siłą rozpędu przejechał po posadzce kilka metrów, zgrzytając poszyciem PASa o gładką stalową powierzchnię.
Niezłe te twoje sztuczki kung-fu — powiedział, podnosząc się na nogi. — Musisz mnie kiedyś nauczyć kilku.
Z przyjemnością — odparł Lee, podnosząc przyłbicę zbroi.
Pułkownik Metter wszedł między nich i zapytał:
I jak wam się podobają wasze nowe zbroje?
Kocham je — oznajmił Tim gdy otworzył przyłbicę. Wyszczerzył zęby do oficera w szerokim uśmiechu.
Obsługa jest bajecznie łatwa, śmiało mogę powiedzieć, że już ją opanowałem — dodał Sam. Eryk podszedł do nich, ubrany w swój pancerz. Przed chwilą stoczył podobną pozorowaną walkę z Matem Damedą, uznawanym za najlepszego operatora PASa w oddziale. Wynik potyczki zweryfikował tę opinię, Japończyk przegrał.
Zgadzam się, pancerze są świetne — potwierdził słowa kolegów.
W takim razie od poniedziałku zaczynacie szkolenie na symulatorach myśliwców. Najwyraźniej nie będziecie mieli większych problemów z ich obsługą.
Jesteśmy gotowi, pułkowniku — odparł Vinderen, wyłączając pancerz. Po kilku sekundach, podczas których elektrozawory odessały neurożel z wnętrza PASa, pancerz otworzył się i blondyn wyskoczył z niego, zdejmując z głowy przekaźnikowy kaptur. Wstydliwie zasłaniając wydepilowane krocze poszedł po swój mundur i ubrał się szybko. Pozostali członkowie oddziału oraz Dameda poszli w jego ślady. Krystian, którego koledzy zaczęli nazywać Kris, nie brał udziału w ćwiczeniach, ponieważ pułkownik Metter uznał, że jest zbyt młody. Ominął go również zabieg depilacji. Stał tylko z boku i z zazdrością patrzył na wspaniałe PASy kolegów.
Metter pozwolił się ubrać żołnierzom biorącym udział w ćwiczeniach i kiedy wszyscy byli już w pełnym umundurowaniu, oświadczył:
Skoro wszyscy gotowi, zapraszam do sztabu. Macie spotkanie z admirałem Malickim w sprawie waszych promocji.
Więc to jednak prawda, że dowództwo chce dać nam wszystkim awans? — zapytał Eryk.
Zasłużyliście na niego jak nikt inny, chłopcy. Wasze akcje były brawurowe, śmiałe i efektywne.
Poza jedną, na Alasce — zasępił się Eryk. — Straciliśmy człowieka.
Panie Vinderen, proszę się o to nie obwiniać. Śmierć żołnierzy w walce to wkalkulowane ryzyko, nie da się tego przewidzieć ani temu zapobiec. Można jedynie zminimalizować zagrożenie, i wierzcie mi, robimy wszystko, aby chronić swych ludzi. Mnie również szkoda pana Dennissena, ale takie rzeczy się zdarzają, to jest wojna — odparł pułkownik, kładąc dłoń na ramieniu blondyna. — Poza tym jego śmierć nie poszła na marne. Zniszczyliście bazę wroga, wyeliminowaliście wielu z nich.
Ale nie złapaliśmy Hitlera…
Dorwaliście go później, za co należą wam się wszelkie możliwe awanse. Dzięki wam wiemy, gdzie teraz się znajduje. I mogę wam obiecać, że weźmiecie udział w jego schwytaniu.
Eryk zamrugał gwałtownie, powstrzymując łzy.
Dziękujemy, panie pułkowniku.
No dobrze — oficer klasnął w dłonie. — Chodźmy, admirał czeka.

##

Spocznij — admirał machnął ręką na widok wyprężonych żołnierzy, gdy wszedł do sali odpraw. Zasiadł na szczycie długiego stołu i zdjął oficerską czapkę. W ręku trzymał aktówkę na dokumenty, którą położył na blacie.
Panowie, ponieważ długo odwlekaliśmy wasze awanse, podjąłem decyzję, że załatwimy to dzisiaj. W tej teczce… — poklepał aktówkę — …znajdują się dokumenty i dystynkcje. Zapraszam do siebie najmłodszego z was, pana Krystiana Hocerskiego.
Młody podniósł się i podszedł do admirała, wyprostowany jakby połknął kij od szczotki. Malicki wyjął z teczki papiery i maleńkie pudełeczko, po czym wstał i przypiął wyjęte z pudełeczka dystynkcje do pagonów zielonookiego. Następnie podał mu dokumenty dotyczące rozkazu awansu i podał mu dłoń.
Gratuluję promocji, starszy szeregowy Hocerski.
Dziękuję, panie admirale — odparł przejęty Krystian, ściskając podaną dłoń Malickiego. Następnie wrócił na swoje miejsce, a admirał wezwał do siebie Sama Lee. Cała procedura została powtórzona, z tą różnicą, że Lee otrzymał stopień kaprala. Następny był Tim, który z racji swej funkcji zastępcy dowódcy otrzymał awans na stopień sierżanta. W końcu przyszła kolej na Samego dowódcę, Eryka.
Zapraszam, panie Vinderen — powiedział Malicki, i uśmiechnął się do blondyna, gdy ten wstał ze swego miejsca i ruszył w jego stronę. Przypiął do jego pagonów dystynkcje, które różniły się od przyznanych poprzednikom i wręczył mu rozkaz awansu. Mocno uścisnął dłoń Eryka i powiedział:
Z uwagi na pańskie zasługi, wzorową służbę i niezwykły talent strategiczny, członkowie sztabu głównego postanowili pominąć zwyczajową drabinkę hierarchiczną i przyznać panu, dając panu ogromny kredyt zaufania, najniższy stopień oficerski. Gratuluję, podporuczniku.
Vinderen zaniemówił na chwilę, po czym głośno przełknął ślinę i wydukał podziękowanie. Malicki odesłał go na miejsce i, wciąż stojąc, wygłosił krótką mowę.
Panowie, wykazaliście się wieloma cennymi talentami i hartem ducha w walce z najeźdźcą. Pan Vinderen w pełni zasłużył na przeskoczenie kilku niższych stopni i na stopień oficerski. Każdy z was na to zasłużył. Nawet najmłodszy, pan Hocerski. Optowałem na naradzie sztabu, by dać panu stopień podoficerski, lecz pozostali członkowie komisji stwierdzili, iż jest pan na to zbyt młody. Choć byłem innego zdania, nie śmiałem spierać się zresztą sztabu. Ale głęboko wierzę w to, że wszyscy szybko będziecie piąć się po szczeblach wojskowej kariery i otrzymacie wkrótce najbardziej dla was odpowiednie szarże. Czego wam i sobie życzę.
Zasalutował chłopakom, na co odpowiedzieli, zrywając się z siedzeń i również oddając honory.
Kiedy opuścili salę narad, chłopcy wraz z pułkownikiem Metterem poczęli klepać Eryka po plecach i gratulować mu wysokiego stopnia. Chłopak był zaskoczony, prawie się nie odzywał, tylko kiwał głową w podziękowaniach. W końcu odzyskał głos.
Podporucznik? — wydusił w końcu. — Spodziewałem się najwyżej sierżanta. Jestem w szoku.
Wraz z admirałem Malickim naciskaliśmy na członków komisji, aby dla was wszystkich uzyskać możliwie najwyższe stopnie — odparł Metter. — Byliśmy nieugięci, lecz niewiele mogliśmy zrobić w sprawie pana Hocersksiego. Aczkolwiek uważam, nawet tak niska promocja spowoduje, iż wasz najmłodszy członek zespołu będzie starał się bardziej.
Tak jest, panie pułkowniku — powiedział czerwony z przejęcia Kris. — Nawet najmniejszy awans to dla mnie wielkie wyróżnienie.
Muszę wam powiedzieć, chłopcy, że jesteście najlepszym zespołem, jaki mieliśmy w historii szkolenia. Teraz zobaczymy, jak poradzicie sobie na symulatorach.
Damy z siebie wszystko, pułkowniku — zapewnił Vinderen.
Jestem o tym przekonany — stwierdził z szerokim uśmiechem oficer.

##

Eryk przekręcił głowę w lewo, wprowadzając wirtualny myśliwiec w łagodny skręt. Za nim śmignęły trójwymiarowe fantomy myśliwców pozostałych członków oddziału. Eskadra tworzyła formację w kształcie delty, sunącą błyskawicznie w kierunku wirtualnych maszyn wroga. Komputerowa symulacja pozorowała działania w okolicach Ziemi. Wirtualny wróg zaatakował stację kosmiczną na orbicie, zadaniem dwudziestoosobowej eskadry pod dowództwem Vinderena była eliminacja jednostek wroga w pobliżu stacji i jej ochrona. Zamaskowane maszyny oddziału sunęły w stronę nieświadomych ich obecności wampirów.
Uzbroić działa impulsowe, nie strzelać bez rozkazu — wydał polecenie Eryk, głosowo odbezpieczając działka. Położył maszynę na lewą burtę i ostro spikował w kierunku sił wroga. Obce jednostki rosły na ekranach. Kiedy uznał, że strzały nie chybią, wydał polecenie otwarcia ognia. Wirtualne smugi skoncentrowanej wokół uranowych kapsułek energii pomknęły w stronę wampirzych myśliwców. Każdy oddany strzał trafił w cel. Dwadzieścia jednostek najeźdźców zostało unieruchomionych przez impuls elektromagnetyczny.
Celować w sprawne maszyny, strzelać bez rozkazu — rzucił do komunikatora Vinderen. Żołnierze niezwłocznie wykonali rozkaz, unieruchamiając kolejne wampirze myśliwce. Kilkukrotnie powtarzali ostrzał, aż w końcu wokół stacji swobodnie unosiło się ponad dwieście myśliwców wroga. Pozostałe maszyny wampirów rzuciły się do ucieczki, lecz wyznaczona przez Eryka podeskadra trzech pilotów ruszyła w pościg i skutecznie unieszkodliwiała kolejne wrogie statki. W odległości około dwustu kilometrów od stacji unosił się ogromny wampirzy okręt wojenny, sklasyfikowany jako niszczyciel. Z jego luków wypłynęła przypominająca rój owadów chmura myśliwców i ruszyła w stronę ziemskich sił. Nie mogły widzieć samych maszyn, lecz widziały smugi energii z działek impulsowych i na ślepo skierowały ogień w ich stronę. Nieszczęśliwie dla krwiopijców ludzkie myśliwce, dzięki hiperytowi, były nie tylko niewidoczne, lecz także całkowicie niewrażliwe na laserowe lance, muskające ich kadłuby. Hiperytowe poszycia pancerzy ziemskich jednostek całkowicie pochłaniały i rozpraszały energię promieni.
Zapolujmy na grubego zwierza — powiedział wesoło Vinderen. — Wszyscy za mną, lecimy na ich niszczyciel. W odległości tysiąca metrów zatrzymujemy się i walimy seriami w zespół napędowy. Impuls powinien załatwić całą elektronikę, w tym system chłodzenia silników. Jak rdzenie reaktorów się przegrzeją, obejrzymy sobie fajerwerki.
Ruszył w stronę niszczyciela a pozostałe rozproszone myśliwce błyskawicznie sformowały szyk i podążyły za nim. Aby uniknąć wykrycia, zarządził wstrzymanie ognia. Eskadra po szerokim łuku zbliżyła się do rufy okrętu wroga i zatrzymała się, ominąwszy chmarę myśliwców krwiopijców.
Ognia z wszystkich dział! — zawołał Vinderen. Bezładna kanonada rozmytych kul energii z trafiła w dysze wylotowe niszczyciela. Zanim wrogie myśliwce zauważyły błyski strzałów, na okręcie zaczęły gasnąć liczne światła, co świadczyło o skuteczności działań ziemskiej eskadry. Impulsy elektromagnetyczne unieszkodliwiły elektronikę niszczyciela. Kiedy pierwsze jednostki wampirów zaczęły odwracać się w stronę niewidocznych ludzkich statków, Vinderen zarządził wstrzymanie ostrzału i odwrót. Całkowicie niewidoczni i niewykrywalni dla systemów wroga, piloci ominęli siły krwiopijców i wróciły w okolice stacji.
Piękna akcja, chłopaki — pochwalił swój oddział Eryk, obserwując myśliwce wroga, które otworzyły ogień do nieistniejących maszyn ludzi. Zamiast trafiać w ziemskie myśliwce, ogromną siłą ognia pokryli burtę własnego niszczyciela, przyśpieszając jego marny koniec. Komputerowa symulacja pokazała wspaniałą eksplozję, rozrywającą kadłub okrętu. Fala uderzeniowa pochłonęła niemal wszystkie mniejsze jednostki, oszczędzając około pięćdziesięciu najbardziej oddalonych maszyn.
Kto ma ochotę na dorżnięcie zwierzyny? — zapytał zadowolony dowódca. Z komunikatora popłynęły rozochocone głosy kolegów, więc wydał rozkaz wymiecenia do ostatka myśliwców krwiopijców. Chaotyczna wymiana ognia trwała około dziesięciu minut, po czym wrogie maszyny dryfowały unieruchomione w przestrzeni, ściągane powoli przez grawitację Ziemi.
Meldować o stratach — rozkazał.
Strat własnych: zero procent, straty wroga: sto procent — zameldował Smallflower, którego zadaniem jako zastępcy było zliczanie strat po obu stronach.
Cudownie. Gratuluję, panowie. Byle tak dalej.
Następnie wywołał pułkownika Mettera, obserwującego symulację w pokoju kontrolnym i powtórzył meldunek o stratach.
Wspaniała bitwa, panowie — pochwalił ich entuzjastycznie oficer. — Przećwiczcie jeszcze dokowanie na stacji i kończymy na dziś.
Tak jest — potwierdził Eryk i wydał rozkaz swoim pilotom. Myśliwce ruszyły w kierunku stacji.

##

Cały oddział Vinderena siedział w stołówce i czekał na oficjalne wyniki symulacji, które w ciągu kilkunastu minut od bitwy były wyświetlane na wielkiej tablicy wyników w jadalni i w pokojach rekreacyjnych poszczególnych pododdziałów.
Wszyscy nerwowo oczekiwali na rozbłyśnięcie tablicy, popijając mleczne koktajle i przegryzając ciastkami z czekoladowym nadzieniem. Najbardziej denerwował się Eryk, który zadebiutował jako dowódca eskadry. Tim postukiwał palcami w kubek koktajlu. Lee pozornie zachowywał spokój, lecz jego lewa noga wystukiwała na posadzce nerwowy rytm. Stig Larsson i Mat Dameda rozmawiali półgłosem. Dziewczyny również cicho o czymś rozprawiały, jednak była to zdecydowanie wesoła rozmowa i bez wątpienia dotyczyła blondyna, gdyż strzelały w jego stronę spojrzeniami i chichotały wesolutko. Łatkin pochłaniał nieludzkie ilości ciastek, zmiatając ilości mogące nasycić kilkunastu żołnierzy. Pozostali w mniejszym lub większym stopniu okazywali nerwowe oczekiwanie na statystyki symulacji.
W końcu tablica rozświetliła się, ukazując szczegółowy raport z symulowanej bitwy:

WYNIKI SYMULACJI:
DOWÓDCA – ERYK VINDEREN
POTENCJAŁ BOJOWY:
20 MYŚLIWCÓW KLASY VIPER
POTENCJAŁ BOJOWY PRZECIWNIKA:
1 NISZCZYCIEL KLASY „BLITZ”
1100 MYŚLIWCÓW KLASY „PANZERTOT”
CZAS TRWANIA SYMULACJI: 48 MINUT
BILANS STRAT:
STRATY WŁASNE: 0 JEDNOSTEK – 0%
STRATY PRZECIWNIKA: 1101 JEDNOSTEK – 100%
OGÓLNA PUNKTACJA: 1000 PUNKTÓW NA 1000
GRATULACJE…

Yeah!!! — ryknął Stig, wstając gwałtownie i przewracając krzesełko. Spojrzenia wszystkich zgromadzonych w jadalni skierowały się w jego stronę, oraz na oddział Vinderena. A szalony Larsson zdjął bluzę munduru i zaczął tańczyć taniec zwycięstwa, skacząc wokół zdębiałego Eryka i poklepując go po plecach z siłą niedźwiedzia. W końcu złapał go w ramiona i podniósł w górę, a pozostali podeszli i przyłączyli się do ogólnej radosnej zabawy. I nagle chudy Eryk wzleciał w powietrze, podrzucany dziewiętnastoma parami ramion. Kiedy po kilkunastu podrzutach stanął na własnych nogach, zachwiał się z oszołomienia. Ponad osiemdziesiąt osób zgromadzonych w stołówce patrzyło na niego. Niektórzy z podziwem, inni z zawiścią. Osób obojętnych nie było. Nie wiedział, dlaczego patrzą na niego. Dopiero Stig wyjaśnił powód ich ciekawości.
Stary, wiesz co osiągnąłeś?! Uzyskałeś najlepszy do tej pory wynik w historii szkoły! Miałeś najkrótszy czas ukończenia zadania, najwyższą skuteczność i najmniej strat własnych! Właśnie przeszedłeś do legendy tego centrum szkoleniowego.
Nie ja — odparł w końcu Eryk, kiedy odzyskał zdolność mówienia. — My to zrobiliśmy. Jesteśmy zespołem i to jest nasz wspólny wynik. Bez was nigdy by się to nie udało.
Ale to ty nami dowodziłeś — dodał Timmy. — I to twoje decyzje i ocena sytuacji pozwoliła nam osiągnąć taki wynik.
Blondyn nie zdążył odpowiedzieć, otoczył go tłum gratulujących mu żołnierzy z innych oddziałów. Byli wśród nich dowódcy, tacy jak on, lecz z większy stażem i doświadczeniem. Gratulowali mu rewelacyjnego wyniku. Często słychać było takie słowa, jak: genialna akcja, piękna bitwa, doskonały dowódca, świetni żołnierze. Vinderen przyjmował pochwały z powściągliwością i skromnością.

##

W prywatnej kwaterze dowódcy i jego zastępcy, na wielkim ekranie systemu komputerowego pojawił się komunikat o przychodzącym połączeniu z admirałem Piotrem Malickim. Eryk poderwał się z łóżka i odebrał połączenie, siadając przy terminalu. Na ekranie pojawiła się twarz Malickiego. Stary, siwiejący oficer miał zatroskaną minę.
Czemu zawdzięczam osobistą rozmowę, admirale? — spytał blondyn. Najwyżsi oficerowie z reguły nie kontaktowali się osobiście z członkami pomniejszych oddziałów, wszelkie informacje między głównodowodzącymi a żołnierzami regularnymi wędrowały drogą służbową, przez bezpośrednich przełożonych tych właśnie oddziałów. Pominięcie w tej procedurze Mettera, który był przełożonym ich oddziału, zastanowiło Vinderena.
Panie Vinderen, mam do pana i pańskiego oddziału nietypową i osobistą prośbę. Możecie ją przyjąć lub odrzucić, nie będę miał wam tego za złe. Właściwie jest tak nietypowa, że nie wiem od czego zacząć — admirał schował twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Wyprostował się i odsłonił zmęczoną twarz. — Chodzi o mojego syna, Rafała. Jest trochę starszy od was, ma nieco ponad szesnaście lat.
Co z nim?
To trudny dzieciak. Buntownik. Jeszcze przed najazdem sprawiał mi wiele kłopotów. Rzucił szkołę, wdał się w jakieś dziwne towarzystwo. Ubierał się na czarno, miał tyle kolczyków, że mógłby nimi obdzielić kilka agencji modelek. Interesował się okultyzmem, wampiryzmem i podobnymi sprawami. Kiedy krwiopijcy najechali Ziemię, uciekł z domu. Ubzdurał sobie, że są naszymi bogami i że chce zostać jednym z nich. Zostawił mi lakonicznie brzmiący liścik, w którym wyjaśnia, że wyrusza na poszukiwanie wampirów, by przyłączyć się do nich. Zafundował mi wiele nieprzespanych nocy i wrzody na żołądku.
A jak my możemy pomóc?
W Wenecji jest jedno z większych skupisk wampirów, zrobili sobie tam coś w rodzaju wielkiej spiżarni i parku rozrywki. Podobno ściągają tam ludzi i polują na nich, osaczając jak zwierzynę. Mamy tam szpiegów wśród nich, wampirzych przeciwników wojny. Dzięki naszej współpracy dotarły do mnie wieści, że chłopak o rysopisie przypominającym Rafała znajduje się właśnie w Wenecji. Chciałbym was prosić o uratowanie go.
Czy to oficjalny rozkaz?
Nie, to moja osobista prośba. Ta akcja nie będzie figurować w oficjalnym wykazie, będziecie o niej wiedzieć wy i ja, nikt więcej. Nie dostaniecie za nią pochwał ani odznaczeń. Będziecie mieli tylko moją dozgonną wdzięczność. Podejmiecie się uratowania mojego syna?
Eryk zamyślił się po czym zapytał:
Jeśli uciekł do wampirów w celu zostania jednym z nich, istnieje ryzyko, że został już przemieniony. Czy w tym wypadku również mamy go porwać i dostarczyć do pana?
Tego właśnie najbardziej się obawiam — westchnął Malicki. — Jeśli okaże się, że jest przemieniony, zabijcie go.
Jest pan tego pewien?
Niczego w życiu nie byłem bardziej pewien. Nie zniósłbym świadomości, że moje jedyne dziecko zostało krwiopijcą.
Zapadła cisza, przerywana tylko cichym szumem elektronicznych urządzeń.
Dobrze — oznajmił Vinderen, przerywając ciszę. — Polecimy po niego. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby go uratować.
Dziękuję. Zaraz wyślę wam plik z jego ostatnim namiarem i zdjęciem z czasów, gdy jeszcze był w domu. Zorganizuję wam przelot do Polski, a stamtąd polecicie myśliwcem pana Sweetwatera. Tylko wasza dawna grupa, nikt więcej. Akcja incognito, nikt o niczym nie może wiedzieć.
Zrobimy to, admirale. Przywieziemy pana syna, żywego jako człowieka, lub martwego jako wampira.

##

James wylądował na niemal idealnie kwadratowej wyspie San Michele, gdzie mieścił się cmentarz z grobem Igora Strawińskiego. Wysepka ta była jedynym miejscem, gdzie nie stwierdzono aktywności krwiopijców. Ukrył zamaskowany pojazd między drzewami nekropolii, niedaleko kościoła Chiesa di San Michele in Sola i cała pięcioosobowa grupa ruszyła do akcji. Mieli do pokonania spoty obszar wodny, dzielący wyspę od reszty Wenecji, a także czekał ich dłuższy spacer przez miasto i pokonywanie kanałów. Na szczęście na San Michele znajdował się terminal promowy, gdzie cumowało kilka zdezelowanych lecz sprawnych jednostek. Wybrali jeden z najmniej zardzewiałych promów i pokonali nim niewielki obszar morza. Niezauważeni, wyszli na ląd i ruszyli w kierunku punktu, wskazanego przez szpiegowskie drony, jako najbliższy siedziby wampirów.
Marsz przez miasto i przerzucone nad kanałami mosty zajął im niemal dwie godziny W końcu dotarli nad brzeg Grand Canal przy moście Ponte di Rialto, gdzie znaleźli niewielką restaurację z oknami wychodzącymi na kanał. Lokal miał malowniczą nazwę Ristorante Rialto Sul Canallgrande. Był doskonałym punktem obserwacyjnym, skąd mogli widzieć wampirzych wartowników, patrolujących most.
Ależ jestem głodny! — zawył Kris, rozglądając się po eleganckim wnętrzu. — Może znajdziemy tu coś do żarcia? W końcu to restauracja.
Idźcie z Samem i przeszukajcie zaplecze, może uchowało się tu jeszcze coś nie zepsutego — zezwolił blondyn. Azjata i młody ruszyli na poszukiwania pokarmu i Eryk, Tim i James zdjęli oporządzenie i broń i rozsiedli się przy stolikach. Vinderen zaraz wstał i podszedł do okna, odpinając z kamizelki lornetkę. Dokładnie zlustrował most i jego okolice.
Niepokoją mnie ci wartownicy na moście — mruknął pod nosem, ogniskując lornetkę na najdalszym punkcie mostu. — Mogą nam utrudnić zadanie. Nie przejdziemy na drugą stronę za dnia, a przepłynąć niezauważenie też nie damy rady.
Tim wyjął z plecaka komputer i po włączeniu wyświetlił satelitarną mapę okolicy. Przywołał dowódcę.
Na zdjęciach widać przystanie wzdłuż kanału. Może uda się przepłynąć w jakiejś łodzi.
Dobry pomysł, ale musimy to zrobić po zapadnięciu zmroku — stwierdził Eryk. — A te łodzie to gondole. I nie możemy do żadnej wsiąść, nie zmieścimy się w pięciu.
To co zrobimy?
Przepłyniemy wpław, a gondoli użyjemy jako pływaka i osłony przed wzrokiem wampirów.
Mówiłem ci już, że jesteś genialny? — Smallflower uśmiechnął się do niego ciepło.
Dzisiaj jeszcze nie — zaśmiał się blondyn i schował lornetkę do schowka w kamizelce. Z zaplecza wrócili Sam i Kris, niosąc kartonowe pudła.
W chłodni znaleźliśmy sporo mięsa, gotowych wędlin, warzyw, owoców morza i deserów — oznajmił Sam, stawiając jedno z pudeł na stoliku. — Mając trochę czasu, mógłbym przygotować jakiś solidny posiłek.
Vinderen skontrolował czas na ręcznym zegarku.
Mamy ponad pięć godzin do zmierzchu, działaj — uśmiechnął się do Azjaty.— I weź młodego do pomocy, druga para rąk w kuchni ci się przyda.
Uśmiechnięty Krystian wyprężył się jak struna i pobiegł za Samem. Napędzała go myśl o czekających w chłodni lodach, które znalazł przypadkiem.
Postaram się zrobić coś na szybko! — zawołał Lee, znikając za wahadłowymi drzwiami zaplecza.
Po niecałej godzinie wraz z Krisem wrócili do sali, niosąc ogromne półmiski pachnące mięsiwem, rybami i innymi przysmakami.
Częstujcie się, tu są panierowane plastry szynki parmeńskiej z parmezanem, wołowinka duszona w warzywach, a w tym największym naczyniu zupa-krem z borowików. Do tego jajka, spaghetti i najlepszy sos pomidorowy, jaki zrobiłem na podstawie receptury wiszącej w kuchni — zachęcił Azjata, stawiając aromatyczne potrawy na stoliku. — A na deser będą lody o smaku amaretto i toffi, z kawałkami owoców i polewą.
Chłopcy rzucili się na przysmaki, zajadając z apetytem.
Sammy, właśnie opanowałeś włoską kuchnię — stwierdził z pełnymi ustami Eryk, siorbiąc krem borowikowy i zagryzając chrupiącym panierowanym plastrem szynki z serem. Azjata skłonił się jak rasowy mistrz kuchni.
Miło mi to słyszeć.
Po posiłku rozłożyli się na miękkiej wykładzinie w oczekiwaniu na zapadnięcie zmroku. Kris poszedł po lody i rozdzieli kubeczki między kolegów. Kubeczki to niezbyt adekwatne słowo, ponieważ każdy z nich miał ponad pół litra pojemności. Wsuwali lody srebrnymi łyżeczkami, które Sam przyniósł z kuchni. Później zdrzemnęli się i kiedy przyszedł czas akcji, obudził ich alarm ręcznego zegarka Vinderena. Pozbierali sprzęt i broń. Eryk zarządził ostateczny przegląd wyposażenia i kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, opuścili restaurację tylnym wyjściem, wychodzącym na brzeg kanału.
Ciemność była niemal absolutna, rozpraszana jedynie nielicznymi gwiazdami i szperaczami na moście, przeczesującymi wody kanału. Eryk wyjął lornetkę i rozejrzał się po moście. Naliczył dwa posterunki, po trzech wartowników na każdym. Jeden strażnik na każdym posterunku obsługiwał reflektor-szperacz. Na barierce mostu, przy każdym posterunku zamontowano po dwa ciężkie karabiny maszynowe, skierowane lufami na przeciwległe strony kanału.
Sześciu ludzi na moście, na dwóch posterunkach. Dwóch operuje szperaczami, pozostałych ma za zadanie obsługę karabinów maszynowych — powiedział, chowając lornetkę. — Nie ma opcji, żeby przejść przez most zabijając strażników. Rozpęta się piekło i będziemy mieli całą Wenecję wampirów na głowach. Według danych wywiadu jest ich tu około pięciu tysięcy, w tym osiemdziesięciu urodzonych. Oczywiście są najwyższymi oficerami.
Może uda się jakiegoś rąbnąć w trakcie odbijania jeńca — podsunął Lee.
Najlepiej byłoby złapać takiego i przesłuchać. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Teraz musimy przepłynąć kanał.
Tam jest przystań, widzę kilka gondolierów — pokazał Krystian.
Gondoli — poprawił go blondyn. — Gondolier to ten koleś z wiosłem.
No racja, pomyliłem się.
Po cichu za mną, weźmiemy jedną gondolę i odwrócimy do góry dnem. Musimy to zrobić bezszelestnie. Schowamy się za nią i przepłyniemy na drugi brzeg.
A szperacze?
Nawet jak nas oświetlą, zobaczą tylko wywróconą gondolę. Możemy tylko liczyć na to, że nie zachce im się do niej strzelać.
Niezbyt miła perspektywa — skrzywił się Kris. — Ale to chyba jedyny sposób.
Jak wymyślisz coś lepszego, daj znać. A teraz za mną.
Po tych słowach Vinderen ruszył zgarbiony w stronę przystani. Pozostali poszli za nim. Bez najmniejszego pluśnięcia weszli do wody i odwrócili gondolę do góry dnem. Jakby nie dość było wilgoci, zaczął padać deszcz. Była to okoliczność sprzyjająca ich akcji, gdyż deszcz utrudniał widoczność, nawet gdyby krwiopijcy użyły reflektorów.
Brnąc w zimnej wodzie i coraz silniejszych strugach deszczu, dotarli do połowy odległości od drugiego brzegu, kiedy na wywrócony kadłub łodzi padł promień szperacza. Zanurzyli głowy pod powierzchnię i schowali je wewnątrz gondoli. Dobiegły ich stłumione głosy rozmowy strażników, spierających się o to, co robić. Wampiry uznały, iż wywrócona łódź musiała zdryfować tu z prądem i stracili zainteresowanie nią. Widoczny przez wodę blask reflektora przesunął się i żołnierze wyszli spod kadłuba. Zaczęli płynąc szybciej, starając się nie czynić najlżejszego nawet hałasu. Po dłuższej chwili dotarli na przeciwległy brzeg Grand Canal i bezszelestnie ukryli się w najbliższym zaułku.
Cholera, ale zimno — Kris zaszczękał zębami, wyciskając wodę z włosów, których nie zabezpieczył nieprzemakalnym kapturem.
Ciesz się, że to nie środek zimy na Alasce, dopiero poznałbyś, co to prawdziwe zimno — parsknął Tim, zdejmując kaptur. Eryk wyjął mapę z szczelnej kieszeni i przy słabym świetle ekranu komunikatora sprawdził odległość dzielącą ich od celu.
Wróg ma tu coś w rodzaju kwatery głównej dla lokalnych oddziałów. Znajduje się w budynku dawnego klasztoru o nazwie Campo San Agostin. Mamy do przejścia około trzech kilometrów, na szczęście po drodze nie ma już żadnych kanałów. Nie powinno nam to zająć więcej jak godzinę, chyba, że coś pójdzie nie tak. James — zwrócił się do Sweetwatera. — Wyczuwasz w pobliży jakieś wampiry?
Indianin opuścił głowę w skupieniu. Jego mokre, czarne włosy przylegały do bladej twarzy, nadając mu wygląd topielca.
Czuję wielu z nich, ale żadnego nie ma w najbliższej okolicy — odparł po chwili . — Skupiają się w pobliżu klasztoru, tam czują się bezpiecznie w dużym skupisku. W miasto wypuszczają się zapewne tylko na polowania.
Miejmy nadzieję, że nie zamierzają zapolować na młodego Malickiego — powiedział Vinderen. — Popsułoby to nasz plan jego uwolnienia.
Skoro sam wlazł im w ręce, żeby się do nich przyłączyć, to nie sądzę, żeby chcieli go zabić — rzucił Tim.
Z nimi nigdy nie wiadomo, podstępne skurwiele — westchnął dowódca, chowając mapę. — Ruszajmy, szkoda czasu.
Ruszyli wąskimi, wymarłymi ulicami. Było przytłaczająco ciemno, na szczęście wszyscy poza Samem Lee doskonale widzieli w ciemnościach. Po niecałej godzinie zbliżyli się do dawnego klasztoru, jedynego oświetlonego budynku w Wenecji.
Mamy jakiś plan działania? — zapytał młody.
Pół godziny obserwacji gmachu. Pokrążymy trochę dookoła, może znajdziemy jakieś niestrzeżone wejście. Jeśli nie, poczekamy na jakiś patrol. Dostaną w czapę, przebierzemy się w ich mundury i wejdziemy do środka. Odszukamy Malickiego juniora i wiejemy, nawet jeśli mielibyśmy rozpieprzyć połowę miasta. Chłopak ma być cały i zdrowy, nawet jeśli został skażony. Tomek pomoże mu zostać hybrydą, podobno odkrył sposób na cofnięcie przemiany do pewnego stopnia.
A co jeśli… — zaczął Kris, kiedy usłyszeli dochodzące z bocznej uliczki głosy. Eryk wykonał ustalony gest ręką, oznaczający: kryć się. Rozbiegli się po pobliskich bramach i wejściach do budynków, bezszelestnie jak koty.
W uliczkę weszło dwóch szturmowców i jeszcze jedna, sporo od nich niższa postać. Jeden z wampirzych żołnierzy mówił po angielsku z silnym brytyjskim akcentem. Drugi zapewne był pochodzenia arabskiego. Trzeci osobnik miał delikatny głos i mówił po angielsku dość swobodnie, lecz z akcentem przywodzącym na myśl środkowe regiony Europy.
Kiedy mnie przemienicie? — zapytał młody, łagodny głos.
Dziś o północy, będzie wielka ceremonia — odparł brytyjski akcent rozbawionym tonem. — Wejdziesz do elitarnego grona bogów.
Jezu, naprawdę?!
Nie wymawiaj imienia tego zdrajcy — warknął żołnierz z arabskim akcentem. — Powinien zgnić w najgłębszych czeluściach piekieł.
Jezus?
Zamknij mordę! — krzyknął Arab. Scena wyglądała dość makabrycznie: wielki, rosły mężczyzna złapał niskiego chłopaka za gardło i przycisnął do ściany budynku. Warknął mu w twarz, odsłaniając wampirze kły.
W tym momencie młody Krystian nie wytrzymał, wyskoczył z bramy kamienicy i zdzielił arabskiego krwiopijcę rękojeścią karabinu w twarz. Pozostali, pozbawieni wyboru, wyszli z zacienionych klatek i bram, obstawiając trójkę przybyłych. Uderzony szturmowiec padł na kolana, plując krwią i wybitymi zębami. Doznał również złamania szczęki, która zwisała przekrzywiona, jak wyrwane z zawiasów drzwi.
Cichutko, misiaczki — powiedział półgłosem James, podchodząc do trójki przybyszów z obnażonym nożem. Drugi szturmowiec sięgnął po pistolet, lecz cios pięści Vinderena złamał mu dwa żebra i nakazał zwinięcie się w kłębek na bruku uliczki. Trzeci osobnik, który okazał się synem admirała Malickiego, stanął jak wryty z wyrazem przerażenia na twarzy.
Jak… jak śmiecie tak traktować bogów! — zawołał, kiedy doszedł do siebie. Sweetwater spojrzał na niego z pogardą.
Morderców uważasz za bogów? Wadę mózgu masz od urodzenia, czy nabyłeś ją w rezultacie jakiegoś wypadku?
Chłopak cofnął się o krok, patrząc na Indianina.
Ty… ty jesteś jednym z nich… — powiedział cicho. — Jak możesz występować przeciwko naszym władcom?!
James skrzywił się z niesmakiem.
Większość z tych rzekomych władców to ludzie, debilu. Tacy jak ja. Kiedyś byłem człowiekiem.
Jesteś bogiem…
Jestem Indianinem z plemienia Apaczów! — wycedził prosto w twarz chłopaka, pochylając się nad nim. — Większość twoich bogów i władców to ludzie, przemienieni w wampiry. Mordują wszystkich na swojej drodze, piją krew! Myślisz, że mieli zamiar cię przemienić? Zostałbyś ich posiłkiem i dostarczyłbyś im rozrywki, bo polowaliby na ciebie po całej Wenecji! Tego chciałeś?!
Eeuha hoo! — wystękał szturmowiec z połamaną szczęką. Kris, z zagryzionymi zębami, wyprowadził piękny prawy prosty na głowę wampira, powodując pękniecie jego czaszki. Skóra na czole krwiopijcy pękła, polała się brunatna krew. Kostki dłoni młodego również ucierpiały, ostre krawędzie pękających kości skaleczyły ją.
Zamknij mordę, skurwielu! — warknął Krystian, zlizując krew z ranek.
Ta ryba śmierdzi mułem — wyjęczał drugi żołnierz z połamanymi żebrami. Brytyjski akcent dał o sobie znać. Słowa te były hasłem rozpoznawczym szpiegów w siłach wroga. Żołnierze spojrzeli na niego.
Ryba psuje się od głowy — podał odzew Vinderen. — Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej? Uniknąłbyś połamania żeber.
Nie byłem pewien, kim jesteście. On mnie zmylił — odparł wampir, wskazując głową Jamesa. Chłopcy pomogli mu wstać. Złapał się za lewy bok klatki piersiowej i spojrzał na Eryka bykiem.
Masz niezły cios — stęknął.
Wybacz, nie wiedziałem, że jesteś naszym wywiadowcą.
Nic się nie stało, zregeneruję się.
Młody Malicki patrzył na wampira z pogardą.
Pracujesz z nimi przeciwko władcom? zapytał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie mogę w to uwierzyć, że zdradziłeś swoich.
Przestań już pieprzyć o tych władcach i bogach — zirytował się Indianin.
On ma rację — powiedział do Malickiego szpieg. — Niewiele mamy wspólnego z bogami. Najłatwiej byłoby nas nazwać kosmitami, pochodzimy z odległej planety. Stanowimy siły inwazyjne, przeznaczone do eksterminacji waszego gatunku, choć jesteśmy praktycznie tym samym gatunkiem. Różnimy się tylko sposobem odżywiania.
Pijecie krew… — wyszeptał junior Malicki.
Otóż to. I nasi wpływowi politycy postanowili wykorzystać was, jako źródło pokarmu. Nie jest to konieczne, gdyż potrafimy wytwarzać doskonały środek zastępczy, który dostarcza nam tych samych substancji odżywczych, co krew. Ale wielkie persony wampirzego rządu, w tym władze wojskowe, uważają, że ludzka krew ma niepowtarzalne walory smakowe i odżywcze. Dlatego postanowili eksterminować wasz świat i pozyskać krew od największej ilości ludzi. Takie są fakty, przełknij to. Co do ciebie, to Indianin ma rację. Nie zostałbyś przemieniony. Ten sukinsyn… — wskazał na drugiego krwiopijcę, jęczącego z bólu — … miał cię zaprowadzić do centrali pozyskiwania krwi by osuszyć twoje ciało do dna. Twój trup spłynąłby Wielkim Kanałem do morza.
Malicki zapadł się w sobie na bardzo długą chwilę. Jego sine wargi drżały, oczy zrobiły się szkliste. W końcu spojrzał na Vinderena i zapytał:
Kto was przysłał?
Twój ojciec — odparł Eryk. — Poprosił nas, żebyśmy cię odnaleźli i sprowadzili do bazy w Australii. Martwi się o ciebie.
Okazywał to w bardzo osobliwy sposób, kiedy jeszcze z nim mieszkałem — parsknął blady chłopak. — Nie przejął się za bardzo moją chorobą, zamknął mnie w wariatkowie, kiedy powiedziałem mu, że jestem gejem.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
Zostawmy sprawę twojej orientacji — powiedział blondyn. — Co ci dolega?
Mam białaczkę. Kochany tatuś uznał, że to przejaw słabości — odparł Rafał z pogardą w głosie. — Przyznając się do homoseksualizmu podpisałem na siebie wyrok. Wysłał mnie do zakłady psychiatrycznego. Raz w miesiącu zabierał mnie do domu. Podczas jednej z takich… przepustek, uciekłem. Do wampirów.
Pewnie miałeś nadzieję, że zostaniesz przemieniony i przeżyjesz, pokonasz chorobę.
Tak myślałem. Zawsze interesowały mnie wampiry, wszelkie legendy o nich, cała ta otoczka tajemnicy i grozy. Kiedy przybyli, uznałem, że są bogami… Pojawiła się szansa na przeżycie, jeśli się do nich przyłączę.
Nikt cię za to nie wini, próbowałeś się ratować — Eryk położył mu dłoń na ramieniu. — Ale wybrałeś złą stronę. Nie miałbyś szans na przeżycie wśród nich.
To prawda — potwierdził szpieg. — Rozkazy były jasne, miałeś zginąć, a ja nie mógłbym temu zapobiec, ponieważ straciłbym swoją przykrywkę.
Rozumiem — odparł Malicki. — Uratowanie tysięcy ludzi jest ważniejsze od jednego, niezbyt silnego. Nie mam żalu.
Vinderen westchnął głośno. Spojrzał na wampira ze złamaną szczęką i pękniętą czaszką. Podrapał się w zamyśleniu po brodzie, rozważając pewien pomysł.
Przeżyjesz — powiedział w końcu, spoglądając w szare oczy chłopaka. — Jest sposób na to, żebyś pokonał chorobę. W dodatku staniesz się silniejszy, będziesz jak wampir. Czy nie tego chciałeś?
No, tak, ale… — zająknął się szatyn. — Jak to możliwe?
Jak myślisz, dlaczego byliśmy w stanie ich załatwić?
Jesteście wampirami?
Jesteśmy ludźmi, tylko ulepszonymi — odparł Eryk. — Dzięki pewnemu lekarzowi przejęliśmy pewne cechy wampirów, szybkość, siłę, wytrzymałość i zdolność regeneracji. Wyostrzane zmysły. Długowieczność i odporność na wszelkie choroby. Możesz to wszystko mieć, nie stając się wampirem.
Nie umrę? — zapytał, drżącym, przepełnionym nadzieją głosem Rafał.
Umrzesz, ale za jakieś pół wieku. Mniej więcej.
Malicki junior spojrzał na Vinderena.
Jak to przebiega? To jakaś operacja?
Zwykłe przetoczenie krwi. Mojej lub jego — wskazał na Krystiana.
A zgodność grupy?
Obaj mamy uniwersalną, 0Rh-. Dzięki temu nie ulegliśmy przemianie. Zresztą, to bardziej skomplikowane, lepiej wyjaśni ci to nasz lekarz.
Dobrze, polecę z wami — odparł szatyn, odrzucając zmoczoną deszczem grzywkę z oczu. — Ale nie chcę wracać do ojca. Niczego mu nie zawdzięczam, nie zrobił najmniejszego gestu, by mnie wesprzeć i pomóc mi.
Blondyn zamyślił się. Następnie wyjął nóż i podciął sobie żyły. Malicki junior patrzył na to z przerażeniem. Tymczasem Vinderen podsunął mu pod nos bluzgający krwią z przeciętych żył nadgarstek i powiedział:
Pij.
Szatyn zrobił krok w jego stronę, lecz zawahał się.
Śmiało — ponaglił go Kris. — Będziesz taki jak my.
Chłopak nieśmiało ujął ramię Eryka i skierował broczącą posoką ranę do swoich ust. Przycisnął do niej wargi i pił. Z początku powoli, lecz z każdą chwilą coraz łapczywiej, aż blondyn musiał wyrwać rękę z jego zaciśniętych dłoni.
Wystarczy jedna kropla, nie bądź zachłanny — powiedział, zapinając rękaw bluzy. Rana zaczęła się zasklepiać, by po chwili zniknąć, ku zdumieniu Malickiego.
Ojaciepierdolę — szepnął po polsku Rafał. — Też tak chcę.
Za mniej więcej dobę będziesz to miał. A teraz musimy wiać z Wenecji.
Nie zostawimy po sobie żadnej pamiątki? — zapytał z rozczarowaniem Lee. Eryk uśmiechnął się szeroko.
Kochamy demolkę, prawda? — odpowiedział pytaniem i zwrócił się do Tima. — Masz ze sobą jakieś zabaweczki?
Smallflower bez słowa, za to z cwaniackim uśmiechem wyciągnął z kilku kieszonek miniaturowe ładunki wybuchowe.
Dość, żeby wysłać całe gniazdo wampirów na orbitę.
Obleć budynek dookoła, podłóż kilka niespodzianek i wracaj. Zrobimy pokaz fajerwerków.
Brunet śmignął w najbliższą uliczkę, prowadzącą do klasztoru.
A co zrobimy z nim? — zapytał szpieg, wskazując na drugiego wampira.
Wyślemy w zaświaty — odparł Sweetwater, sięgając po nóż. Oczy pozbawionego możliwości artykułowania słów krwiopijcy zrobiły się okrągłe ze strachu. Nie bacząc na to, Indianin poderżnął mu gardło i przerwał rdzeń kręgowy. Rafał Malicki odwrócił się by nie widzieć makabrycznej sceny.
Chwilę później wrócił Tim i oznajmił:
Podłożyłem dwanaście ładunków, budynek poskłada się jak domek z kart za niecałe pół godziny.
Pięknie, akurat zdążymy dotrzeć do mostu Ponte de Rialto. Załatwimy wartowników, już nie musimy się kryć. Nie wezwą wsparcia, bo gmach wyleci już w powietrze. Resztę znacie, procedura odwrotna niż w drodze tutaj.
Tak jest — potwierdzili żołnierze. Dowódca poprowadził oddział w stronę kanału. Gdy wyłonili się z cienia przy Ponte de Rialto oświetliły ich wszystkie cztery szperacze. Straże na moście pobiegły w ich stronę, celując z karabinów. Wtedy w oddali rozległa się cicha eksplozja. Po chwili seria następnych, a w końcu powietrzem targnął potężny wybuch, rozświetlając niebo na wschodzie. Szturmowcy unieśli głowy, by spojrzeć na wznoszącą się w ciemne niebo chmurę w kształcie grzyba, spowodowaną podłożeniem przez Tima ładunku pod instalację gazową gmachu. Wtedy do akcji ruszył Vinderen. Bezszelestnie i niezauważalnie pojawił się między krwiopijcami i poruszając się jak błyskawica, obnażonym nożem rozpłatał im gardła. Kiedy upadli na kolana, jednym potężnym pchnięciem wbił każdemu z nich klingę noża w czaszkę.
Potem już bez komplikacji pokonali resztę dzielącego ich od zacumowanego promu dystansu i przepłynęli nim na wyspę. Wystartowali natychmiast. Najpierw skierowali się do Polski, aby zostawić Jamesa i jego myśliwiec, następnie niewielkim pojazdem transportowym wrócić do australijskiej bazy. Pożegnali Sweetwatera i wampirzego wywiadowcę i wsiedli do transportowca, który pilotował Tim. Nad terytorium Rosji Eryk wywołał admirała przez komunikator. Łącznościowiec z kwaterze miał bezpośrednie polecenie, aby niezwłocznie łączyć Vinderena.
Jak poszła akcja? — zapytał Malicki senior, gdy pojawił się na ekranie.
Pełne powodzenie i bonus na deser. Udało nam się zniszczyć całe gniazdo wroga. I mamy pańskiego syna.
Wciąż jest człowiekiem?
Nie do końca. Jest nawet lepszy od...
Przemienili go?! Mieliście go zabić, jeśli okaże się, że się spóźniliście!
Mieliśmy inny plan… — zaczął Vinderen, gdy pojazdem szarpnął wstrząs.
Ktoś do nas strzela! — zawołał Smallflower. — Ale nie widzę skąd nas ostrzeliwują!
Admirale, proszę o wsparcie powietrzne — rzucił blondyn do oficera. Malicki miał mocno zaciśnięte, wąskie wargi. Wyglądał na wściekłego.
Wsparcie wyruszyło — rzucił i przerwał łączność.
O kurwa… — szepnął Eryk, kiedy dotarła do niego prawda. — Tim! Włącz maskowanie. Zniknijmy im z oczu.
Zrobione — odparł brunet, następnie zapytał: — O co chodzi?
Tata Malicki nas wystawił — odparł Vinderen. — Nie chce syna wampira, a tym bardziej syna geja. Posunął się do tego, że wysłał za nami drugi statek, żeby nas zestrzelił.
Więc załatwmy ich — Smallflower wprowadził transportowiec w ciasny łuk, schodząc z linii strzałów napastnika. Na ekranach zobaczyli przecinające powietrze smugi energii z działek impulsowych. Tim bez rozkazu wycelował w kierunku źródła smug i oddał pojedynczy, śmiertelnie celny strzał średniej mocy. Rozbłysk nie był silny, lecz skuteczny, atakujący ich pojazd zamigotał i nagle pojawił się, kiedy impuls elektromagnetyczny wyłączył całą jego elektronikę. Był to myśliwiec starego typu, nie posiadający jeszcze hiperytowego pancerza. Jego przestarzały, odrzutowy silnik zgasł i maszyna zaczęła powolny, wirowy upadek na oddaloną o trzy tysiące metrów ziemię. Pilot katapultował się, biała czasza spadochronu wyraźnie odcinała się na tle ciemnej ziemi.
Zgarnijmy go — polecił dowódca. — Nie przetrwa w Rosji, tu chyba nie ma już ludzi, tylko same wampiry.
Śledzili powolne opadanie skoczka, a gdy osiadł na ziemi wylądowali niedaleko, nie wyłączając maskowania. Eryk i Lee opuścili pojazd i podeszli do zestrzelonego pilota, który, zaplątany w linki spadochrony, nawet ich nie zauważył. Blondyn wyjął pistolet z kabury i wycelował w mężczyznę.
Kto rozkazał nas zestrzelić? — zapytał, odwodząc kurek broni. Pilot odwrócił się i spojrzał na nich z przestrachem, Unosząc ramiona w górę.
Admirał Malicki, podobno kontaktowaliście się z wrogiem w Wenecji — rzucił szybko. — Mówił, że sprzedajecie im informacje o naszych pozycjach. I że macie przemycić jednego z nich do bazy w Australii.
Vinderen zabezpieczył pistolet i schował do olstra.
Zmanipulował cię, tak samo jak nas. Wysłał nas, żeby uratować jego syna, ale od początku nie miał zamiaru dopuścić, żeby chłopak wylądował w bazie.
Kurwa… — rzucił pilot, opuszczając bezradnie ramiona, wciąż zaplątany w linki.
Tak jest, wykorzystał ciebie i nas do załatwienia swoich prywatnych spraw Stanie za to przed sądem wojennym.
Zeznam przeciwko niemu — oznajmił mężczyzna. — Tylko nie zostawiajcie mnie w tej dziczy.

Chłopcy odcięli pilota od pozwijanej czaszy spadochronu i poprowadzili do transportowca. Natychmiast wystartowali i z pełną prędkością ruszyli do Australii.

1 komentarz: