—
Świetne! — krzyknął Timmy,
mierząc się w pozorowanej walce z Samem Lee. — Tysiące razy
lepsze od naszych starych pancerzy.
Okręcił
się z niesamowitą prędkością wokół własnej osi i próbował
wyprowadzić cios na głowę Azjaty. Lecz ten zareagował
błyskawicznie, odbił pięść Smallflowera i błyskawicznym
kopnięciem z półobrotu trafił go w kark. Pancerz uchronił
chłopaka przed pewnym urazem, którego doznałby, gdyby nie był
osłonięty przez hiperytową zbroję. Klęknął na lewe kolano i
siłą rozpędu przejechał po posadzce kilka metrów, zgrzytając
poszyciem PASa o gładką stalową powierzchnię.
—
Niezłe te twoje sztuczki kung-fu —
powiedział, podnosząc się na nogi. — Musisz mnie kiedyś nauczyć
kilku.
—
Z przyjemnością — odparł Lee,
podnosząc przyłbicę zbroi.
Pułkownik
Metter wszedł między nich i zapytał:
—
I jak wam się podobają wasze nowe
zbroje?
—
Kocham je — oznajmił Tim gdy
otworzył przyłbicę. Wyszczerzył zęby do oficera w szerokim
uśmiechu.
—
Obsługa jest bajecznie łatwa, śmiało
mogę powiedzieć, że już ją opanowałem — dodał Sam. Eryk
podszedł do nich, ubrany w swój pancerz. Przed chwilą stoczył
podobną pozorowaną walkę z Matem Damedą, uznawanym za najlepszego
operatora PASa w oddziale. Wynik potyczki zweryfikował tę opinię,
Japończyk przegrał.
—
Zgadzam się, pancerze są świetne —
potwierdził słowa kolegów.
—
W takim razie od poniedziałku
zaczynacie szkolenie na symulatorach myśliwców. Najwyraźniej nie
będziecie mieli większych problemów z ich obsługą.
—
Jesteśmy gotowi, pułkowniku —
odparł Vinderen, wyłączając pancerz. Po kilku sekundach, podczas
których elektrozawory odessały neurożel z wnętrza PASa, pancerz
otworzył się i blondyn wyskoczył z niego, zdejmując z głowy
przekaźnikowy kaptur. Wstydliwie zasłaniając wydepilowane krocze
poszedł po swój mundur i ubrał się szybko. Pozostali członkowie
oddziału oraz Dameda poszli w jego ślady. Krystian, którego
koledzy zaczęli nazywać Kris, nie brał udziału w ćwiczeniach,
ponieważ pułkownik Metter uznał, że jest zbyt młody. Ominął go
również zabieg depilacji. Stał tylko z boku i z zazdrością
patrzył na wspaniałe PASy kolegów.
Metter
pozwolił się ubrać żołnierzom biorącym udział w ćwiczeniach i
kiedy wszyscy byli już w pełnym umundurowaniu, oświadczył:
—
Skoro wszyscy gotowi, zapraszam do
sztabu. Macie spotkanie z admirałem Malickim w sprawie waszych
promocji.
—
Więc to jednak prawda, że dowództwo
chce dać nam wszystkim awans? — zapytał Eryk.
—
Zasłużyliście na niego jak nikt
inny, chłopcy. Wasze akcje były brawurowe, śmiałe i efektywne.
—
Poza jedną, na Alasce — zasępił
się Eryk. — Straciliśmy człowieka.
— Panie Vinderen, proszę się o to
nie obwiniać. Śmierć żołnierzy w walce to wkalkulowane ryzyko,
nie da się tego przewidzieć ani temu zapobiec. Można jedynie
zminimalizować zagrożenie, i wierzcie mi, robimy wszystko, aby
chronić swych ludzi. Mnie również szkoda pana Dennissena, ale
takie rzeczy się zdarzają, to jest wojna — odparł pułkownik,
kładąc dłoń na ramieniu blondyna. — Poza tym jego śmierć nie
poszła na marne. Zniszczyliście bazę wroga, wyeliminowaliście
wielu z nich.
— Ale nie złapaliśmy Hitlera…
— Dorwaliście go później, za co
należą wam się wszelkie możliwe awanse. Dzięki wam wiemy, gdzie
teraz się znajduje. I mogę wam obiecać, że weźmiecie udział w
jego schwytaniu.
Eryk zamrugał gwałtownie,
powstrzymując łzy.
— Dziękujemy, panie pułkowniku.
— No dobrze — oficer klasnął w
dłonie. — Chodźmy, admirał czeka.
##
— Spocznij — admirał machnął
ręką na widok wyprężonych żołnierzy, gdy wszedł do sali
odpraw. Zasiadł na szczycie długiego stołu i zdjął oficerską
czapkę. W ręku trzymał aktówkę na dokumenty, którą położył
na blacie.
— Panowie, ponieważ długo
odwlekaliśmy wasze awanse, podjąłem decyzję, że załatwimy to
dzisiaj. W tej teczce… — poklepał aktówkę — …znajdują się
dokumenty i dystynkcje. Zapraszam do siebie najmłodszego z was, pana
Krystiana Hocerskiego.
Młody podniósł się i podszedł do
admirała, wyprostowany jakby połknął kij od szczotki. Malicki
wyjął z teczki papiery i maleńkie pudełeczko, po czym wstał i
przypiął wyjęte z pudełeczka dystynkcje do pagonów
zielonookiego. Następnie podał mu dokumenty dotyczące rozkazu
awansu i podał mu dłoń.
— Gratuluję promocji, starszy
szeregowy Hocerski.
— Dziękuję, panie admirale —
odparł przejęty Krystian, ściskając podaną dłoń Malickiego.
Następnie wrócił na swoje miejsce, a admirał wezwał do siebie
Sama Lee. Cała procedura została powtórzona, z tą różnicą, że
Lee otrzymał stopień kaprala. Następny był Tim, który z racji
swej funkcji zastępcy dowódcy otrzymał awans na stopień
sierżanta. W końcu przyszła kolej na Samego dowódcę, Eryka.
— Zapraszam, panie Vinderen —
powiedział Malicki, i uśmiechnął się do blondyna, gdy ten wstał
ze swego miejsca i ruszył w jego stronę. Przypiął do jego pagonów
dystynkcje, które różniły się od przyznanych poprzednikom i
wręczył mu rozkaz awansu. Mocno uścisnął dłoń Eryka i
powiedział:
— Z uwagi na pańskie zasługi,
wzorową służbę i niezwykły talent strategiczny, członkowie
sztabu głównego postanowili pominąć zwyczajową drabinkę
hierarchiczną i przyznać panu, dając panu ogromny kredyt zaufania,
najniższy stopień oficerski. Gratuluję, podporuczniku.
Vinderen zaniemówił na chwilę, po
czym głośno przełknął ślinę i wydukał podziękowanie. Malicki
odesłał go na miejsce i, wciąż stojąc, wygłosił krótką mowę.
— Panowie, wykazaliście się
wieloma cennymi talentami i hartem ducha w walce z najeźdźcą. Pan
Vinderen w pełni zasłużył na przeskoczenie kilku niższych stopni
i na stopień oficerski. Każdy z was na to zasłużył. Nawet
najmłodszy, pan Hocerski. Optowałem na naradzie sztabu, by dać
panu stopień podoficerski, lecz pozostali członkowie komisji
stwierdzili, iż jest pan na to zbyt młody. Choć byłem innego
zdania, nie śmiałem spierać się zresztą sztabu. Ale głęboko
wierzę w to, że wszyscy szybko będziecie piąć się po szczeblach
wojskowej kariery i otrzymacie wkrótce najbardziej dla was
odpowiednie szarże. Czego wam i sobie życzę.
Zasalutował chłopakom, na co
odpowiedzieli, zrywając się z siedzeń i również oddając honory.
Kiedy opuścili salę narad, chłopcy
wraz z pułkownikiem Metterem poczęli klepać Eryka po plecach i
gratulować mu wysokiego stopnia. Chłopak był zaskoczony, prawie
się nie odzywał, tylko kiwał głową w podziękowaniach. W końcu
odzyskał głos.
— Podporucznik? — wydusił w
końcu. — Spodziewałem się najwyżej sierżanta. Jestem w szoku.
— Wraz z admirałem Malickim
naciskaliśmy na członków komisji, aby dla was wszystkich uzyskać
możliwie najwyższe stopnie — odparł Metter. — Byliśmy
nieugięci, lecz niewiele mogliśmy zrobić w sprawie pana
Hocersksiego. Aczkolwiek uważam, nawet tak niska promocja spowoduje,
iż wasz najmłodszy członek zespołu będzie starał się bardziej.
— Tak jest, panie pułkowniku —
powiedział czerwony z przejęcia Kris. — Nawet najmniejszy awans
to dla mnie wielkie wyróżnienie.
— Muszę wam powiedzieć, chłopcy,
że jesteście najlepszym zespołem, jaki mieliśmy w historii
szkolenia. Teraz zobaczymy, jak poradzicie sobie na symulatorach.
— Damy z siebie wszystko, pułkowniku
— zapewnił Vinderen.
— Jestem o tym przekonany —
stwierdził z szerokim uśmiechem oficer.
##
Eryk przekręcił głowę w lewo,
wprowadzając wirtualny myśliwiec w łagodny skręt. Za nim śmignęły
trójwymiarowe fantomy myśliwców pozostałych członków oddziału.
Eskadra tworzyła formację w kształcie delty, sunącą
błyskawicznie w kierunku wirtualnych maszyn wroga. Komputerowa
symulacja pozorowała działania w okolicach Ziemi. Wirtualny wróg
zaatakował stację kosmiczną na orbicie, zadaniem
dwudziestoosobowej eskadry pod dowództwem Vinderena była eliminacja
jednostek wroga w pobliżu stacji i jej ochrona. Zamaskowane maszyny
oddziału sunęły w stronę nieświadomych ich obecności wampirów.
— Uzbroić działa impulsowe, nie
strzelać bez rozkazu — wydał polecenie Eryk, głosowo
odbezpieczając działka. Położył maszynę na lewą burtę i ostro
spikował w kierunku sił wroga. Obce jednostki rosły na ekranach.
Kiedy uznał, że strzały nie chybią, wydał polecenie otwarcia
ognia. Wirtualne smugi skoncentrowanej wokół uranowych kapsułek
energii pomknęły w stronę wampirzych myśliwców. Każdy oddany
strzał trafił w cel. Dwadzieścia jednostek najeźdźców zostało
unieruchomionych przez impuls elektromagnetyczny.
— Celować w sprawne maszyny,
strzelać bez rozkazu — rzucił do komunikatora Vinderen. Żołnierze
niezwłocznie wykonali rozkaz, unieruchamiając kolejne wampirze
myśliwce. Kilkukrotnie powtarzali ostrzał, aż w końcu wokół
stacji swobodnie unosiło się ponad dwieście myśliwców wroga.
Pozostałe maszyny wampirów rzuciły się do ucieczki, lecz
wyznaczona przez Eryka podeskadra trzech pilotów ruszyła w pościg
i skutecznie unieszkodliwiała kolejne wrogie statki. W odległości
około dwustu kilometrów od stacji unosił się ogromny wampirzy
okręt wojenny, sklasyfikowany jako niszczyciel. Z jego luków
wypłynęła przypominająca rój owadów chmura myśliwców i
ruszyła w stronę ziemskich sił. Nie mogły widzieć samych maszyn,
lecz widziały smugi energii z działek impulsowych i na ślepo
skierowały ogień w ich stronę. Nieszczęśliwie dla krwiopijców
ludzkie myśliwce, dzięki hiperytowi, były nie tylko niewidoczne,
lecz także całkowicie niewrażliwe na laserowe lance, muskające
ich kadłuby. Hiperytowe poszycia pancerzy ziemskich jednostek
całkowicie pochłaniały i rozpraszały energię promieni.
— Zapolujmy na grubego zwierza —
powiedział wesoło Vinderen. — Wszyscy za mną, lecimy na ich
niszczyciel. W odległości tysiąca metrów zatrzymujemy się i
walimy seriami w zespół napędowy. Impuls powinien załatwić całą
elektronikę, w tym system chłodzenia silników. Jak rdzenie
reaktorów się przegrzeją, obejrzymy sobie fajerwerki.
Ruszył w stronę niszczyciela a
pozostałe rozproszone myśliwce błyskawicznie sformowały szyk i
podążyły za nim. Aby uniknąć wykrycia, zarządził wstrzymanie
ognia. Eskadra po szerokim łuku zbliżyła się do rufy okrętu
wroga i zatrzymała się, ominąwszy chmarę myśliwców krwiopijców.
— Ognia z wszystkich dział! —
zawołał Vinderen. Bezładna kanonada rozmytych kul energii z
trafiła w dysze wylotowe niszczyciela. Zanim wrogie myśliwce
zauważyły błyski strzałów, na okręcie zaczęły gasnąć liczne
światła, co świadczyło o skuteczności działań ziemskiej
eskadry. Impulsy elektromagnetyczne unieszkodliwiły elektronikę
niszczyciela. Kiedy pierwsze jednostki wampirów zaczęły odwracać
się w stronę niewidocznych ludzkich statków, Vinderen zarządził
wstrzymanie ostrzału i odwrót. Całkowicie niewidoczni i
niewykrywalni dla systemów wroga, piloci ominęli siły krwiopijców
i wróciły w okolice stacji.
— Piękna akcja, chłopaki —
pochwalił swój oddział Eryk, obserwując myśliwce wroga, które
otworzyły ogień do nieistniejących maszyn ludzi. Zamiast trafiać
w ziemskie myśliwce, ogromną siłą ognia pokryli burtę własnego
niszczyciela, przyśpieszając jego marny koniec. Komputerowa
symulacja pokazała wspaniałą eksplozję, rozrywającą kadłub
okrętu. Fala uderzeniowa pochłonęła niemal wszystkie mniejsze
jednostki, oszczędzając około pięćdziesięciu najbardziej
oddalonych maszyn.
— Kto ma ochotę na dorżnięcie
zwierzyny? — zapytał zadowolony dowódca. Z komunikatora popłynęły
rozochocone głosy kolegów, więc wydał rozkaz wymiecenia do
ostatka myśliwców krwiopijców. Chaotyczna wymiana ognia trwała
około dziesięciu minut, po czym wrogie maszyny dryfowały
unieruchomione w przestrzeni, ściągane powoli przez grawitację
Ziemi.
— Meldować o stratach — rozkazał.
— Strat własnych: zero procent,
straty wroga: sto procent — zameldował Smallflower, którego
zadaniem jako zastępcy było zliczanie strat po obu stronach.
— Cudownie. Gratuluję, panowie.
Byle tak dalej.
Następnie wywołał pułkownika
Mettera, obserwującego symulację w pokoju kontrolnym i powtórzył
meldunek o stratach.
— Wspaniała bitwa, panowie —
pochwalił ich entuzjastycznie oficer. — Przećwiczcie jeszcze
dokowanie na stacji i kończymy na dziś.
— Tak jest — potwierdził Eryk i
wydał rozkaz swoim pilotom. Myśliwce ruszyły w kierunku stacji.
##
Cały oddział Vinderena siedział w
stołówce i czekał na oficjalne wyniki symulacji, które w ciągu
kilkunastu minut od bitwy były wyświetlane na wielkiej tablicy
wyników w jadalni i w pokojach rekreacyjnych poszczególnych
pododdziałów.
Wszyscy nerwowo oczekiwali na
rozbłyśnięcie tablicy, popijając mleczne koktajle i przegryzając
ciastkami z czekoladowym nadzieniem. Najbardziej denerwował się
Eryk, który zadebiutował jako dowódca eskadry. Tim postukiwał
palcami w kubek koktajlu. Lee pozornie zachowywał spokój, lecz jego
lewa noga wystukiwała na posadzce nerwowy rytm. Stig Larsson i Mat
Dameda rozmawiali półgłosem. Dziewczyny również cicho o czymś
rozprawiały, jednak była to zdecydowanie wesoła rozmowa i bez
wątpienia dotyczyła blondyna, gdyż strzelały w jego stronę
spojrzeniami i chichotały wesolutko. Łatkin pochłaniał nieludzkie
ilości ciastek, zmiatając ilości mogące nasycić kilkunastu
żołnierzy. Pozostali w mniejszym lub większym stopniu okazywali
nerwowe oczekiwanie na statystyki symulacji.
W końcu tablica rozświetliła się,
ukazując szczegółowy raport z symulowanej bitwy:
WYNIKI SYMULACJI:
DOWÓDCA – ERYK VINDEREN
POTENCJAŁ BOJOWY:
20 MYŚLIWCÓW KLASY VIPER
POTENCJAŁ BOJOWY PRZECIWNIKA:
1 NISZCZYCIEL KLASY „BLITZ”
1100 MYŚLIWCÓW KLASY „PANZERTOT”
CZAS TRWANIA SYMULACJI: 48 MINUT
BILANS STRAT:
STRATY WŁASNE: 0 JEDNOSTEK – 0%
STRATY PRZECIWNIKA: 1101 JEDNOSTEK –
100%
OGÓLNA PUNKTACJA: 1000 PUNKTÓW NA
1000
GRATULACJE…
— Yeah!!! — ryknął Stig, wstając
gwałtownie i przewracając krzesełko. Spojrzenia wszystkich
zgromadzonych w jadalni skierowały się w jego stronę, oraz na
oddział Vinderena. A szalony Larsson zdjął bluzę munduru i zaczął
tańczyć taniec zwycięstwa, skacząc wokół zdębiałego Eryka i
poklepując go po plecach z siłą niedźwiedzia. W końcu złapał
go w ramiona i podniósł w górę, a pozostali podeszli i
przyłączyli się do ogólnej radosnej zabawy. I nagle chudy Eryk
wzleciał w powietrze, podrzucany dziewiętnastoma parami ramion.
Kiedy po kilkunastu podrzutach stanął na własnych nogach, zachwiał
się z oszołomienia. Ponad osiemdziesiąt osób zgromadzonych w
stołówce patrzyło na niego. Niektórzy z podziwem, inni z
zawiścią. Osób obojętnych nie było. Nie wiedział, dlaczego
patrzą na niego. Dopiero Stig wyjaśnił powód ich ciekawości.
— Stary, wiesz co osiągnąłeś?!
Uzyskałeś najlepszy do tej pory wynik w historii szkoły! Miałeś
najkrótszy czas ukończenia zadania, najwyższą skuteczność i
najmniej strat własnych! Właśnie przeszedłeś do legendy tego
centrum szkoleniowego.
— Nie ja — odparł w końcu Eryk,
kiedy odzyskał zdolność mówienia. — My to zrobiliśmy. Jesteśmy
zespołem i to jest nasz wspólny wynik. Bez was nigdy by się to nie
udało.
— Ale to ty nami dowodziłeś —
dodał Timmy. — I to twoje decyzje i ocena sytuacji pozwoliła nam
osiągnąć taki wynik.
Blondyn nie zdążył odpowiedzieć,
otoczył go tłum gratulujących mu żołnierzy z innych oddziałów.
Byli wśród nich dowódcy, tacy jak on, lecz z większy stażem i
doświadczeniem. Gratulowali mu rewelacyjnego wyniku. Często słychać
było takie słowa, jak: genialna akcja, piękna bitwa, doskonały
dowódca, świetni żołnierze. Vinderen przyjmował pochwały z
powściągliwością i skromnością.
##
W prywatnej kwaterze dowódcy i jego
zastępcy, na wielkim ekranie systemu komputerowego pojawił się
komunikat o przychodzącym połączeniu z admirałem Piotrem
Malickim. Eryk poderwał się z łóżka i odebrał połączenie,
siadając przy terminalu. Na ekranie pojawiła się twarz Malickiego.
Stary, siwiejący oficer miał zatroskaną minę.
— Czemu zawdzięczam osobistą
rozmowę, admirale? — spytał blondyn. Najwyżsi oficerowie z
reguły nie kontaktowali się osobiście z członkami pomniejszych
oddziałów, wszelkie informacje między głównodowodzącymi a
żołnierzami regularnymi wędrowały drogą służbową, przez
bezpośrednich przełożonych tych właśnie oddziałów. Pominięcie
w tej procedurze Mettera, który był przełożonym ich oddziału,
zastanowiło Vinderena.
— Panie Vinderen, mam do pana i
pańskiego oddziału nietypową i osobistą prośbę. Możecie ją
przyjąć lub odrzucić, nie będę miał wam tego za złe. Właściwie
jest tak nietypowa, że nie wiem od czego zacząć — admirał
schował twarz w dłoniach i westchnął głęboko. Wyprostował się
i odsłonił zmęczoną twarz. — Chodzi o mojego syna, Rafała.
Jest trochę starszy od was, ma nieco ponad szesnaście lat.
— Co z nim?
— To trudny dzieciak. Buntownik.
Jeszcze przed najazdem sprawiał mi wiele kłopotów. Rzucił szkołę,
wdał się w jakieś dziwne towarzystwo. Ubierał się na czarno,
miał tyle kolczyków, że mógłby nimi obdzielić kilka agencji
modelek. Interesował się okultyzmem, wampiryzmem i podobnymi
sprawami. Kiedy krwiopijcy najechali Ziemię, uciekł z domu.
Ubzdurał sobie, że są naszymi bogami i że chce zostać jednym z
nich. Zostawił mi lakonicznie brzmiący liścik, w którym wyjaśnia,
że wyrusza na poszukiwanie wampirów, by przyłączyć się do nich.
Zafundował mi wiele nieprzespanych nocy i wrzody na żołądku.
— A jak my możemy pomóc?
— W Wenecji jest jedno z większych
skupisk wampirów, zrobili sobie tam coś w rodzaju wielkiej spiżarni
i parku rozrywki. Podobno ściągają tam ludzi i polują na nich,
osaczając jak zwierzynę. Mamy tam szpiegów wśród nich,
wampirzych przeciwników wojny. Dzięki naszej współpracy dotarły
do mnie wieści, że chłopak o rysopisie przypominającym Rafała
znajduje się właśnie w Wenecji. Chciałbym was prosić o
uratowanie go.
— Czy to oficjalny rozkaz?
— Nie, to moja osobista prośba. Ta
akcja nie będzie figurować w oficjalnym wykazie, będziecie o niej
wiedzieć wy i ja, nikt więcej. Nie dostaniecie za nią pochwał ani
odznaczeń. Będziecie mieli tylko moją dozgonną wdzięczność.
Podejmiecie się uratowania mojego syna?
Eryk zamyślił się po czym zapytał:
— Jeśli uciekł do wampirów w celu
zostania jednym z nich, istnieje ryzyko, że został już
przemieniony. Czy w tym wypadku również mamy go porwać i
dostarczyć do pana?
— Tego właśnie najbardziej się
obawiam — westchnął Malicki. — Jeśli okaże się, że jest
przemieniony, zabijcie go.
— Jest pan tego pewien?
— Niczego w życiu nie byłem
bardziej pewien. Nie zniósłbym świadomości, że moje jedyne
dziecko zostało krwiopijcą.
Zapadła cisza, przerywana tylko
cichym szumem elektronicznych urządzeń.
— Dobrze — oznajmił Vinderen,
przerywając ciszę. — Polecimy po niego. Zrobimy wszystko, co w
naszej mocy, aby go uratować.
— Dziękuję. Zaraz wyślę wam plik
z jego ostatnim namiarem i zdjęciem z czasów, gdy jeszcze był w
domu. Zorganizuję wam przelot do Polski, a stamtąd polecicie
myśliwcem pana Sweetwatera. Tylko wasza dawna grupa, nikt więcej.
Akcja incognito, nikt o niczym nie może wiedzieć.
— Zrobimy to, admirale. Przywieziemy
pana syna, żywego jako człowieka, lub martwego jako wampira.
##
James wylądował na niemal idealnie
kwadratowej wyspie San Michele, gdzie mieścił się cmentarz z
grobem Igora Strawińskiego. Wysepka ta była jedynym miejscem, gdzie
nie stwierdzono aktywności krwiopijców. Ukrył zamaskowany pojazd
między drzewami nekropolii, niedaleko kościoła Chiesa di San
Michele in Sola i cała pięcioosobowa grupa ruszyła do akcji. Mieli
do pokonania spoty obszar wodny, dzielący wyspę od reszty Wenecji,
a także czekał ich dłuższy spacer przez miasto i pokonywanie
kanałów. Na szczęście na San Michele znajdował się terminal
promowy, gdzie cumowało kilka zdezelowanych lecz sprawnych
jednostek. Wybrali jeden z najmniej zardzewiałych promów i pokonali
nim niewielki obszar morza. Niezauważeni, wyszli na ląd i ruszyli w
kierunku punktu, wskazanego przez szpiegowskie drony, jako najbliższy
siedziby wampirów.
Marsz przez miasto i przerzucone nad
kanałami mosty zajął im niemal dwie godziny W końcu dotarli nad
brzeg Grand Canal przy moście Ponte di Rialto, gdzie znaleźli
niewielką restaurację z oknami wychodzącymi na kanał. Lokal miał
malowniczą nazwę Ristorante Rialto Sul Canallgrande. Był
doskonałym punktem obserwacyjnym, skąd mogli widzieć wampirzych
wartowników, patrolujących most.
— Ależ jestem głodny! — zawył
Kris, rozglądając się po eleganckim wnętrzu. — Może znajdziemy
tu coś do żarcia? W końcu to restauracja.
— Idźcie z Samem i przeszukajcie
zaplecze, może uchowało się tu jeszcze coś nie zepsutego —
zezwolił blondyn. Azjata i młody ruszyli na poszukiwania pokarmu i
Eryk, Tim i James zdjęli oporządzenie i broń i rozsiedli się przy
stolikach. Vinderen zaraz wstał i podszedł do okna, odpinając z
kamizelki lornetkę. Dokładnie zlustrował most i jego okolice.
— Niepokoją mnie ci wartownicy na
moście — mruknął pod nosem, ogniskując lornetkę na najdalszym
punkcie mostu. — Mogą nam utrudnić zadanie. Nie przejdziemy na
drugą stronę za dnia, a przepłynąć niezauważenie też nie damy
rady.
Tim wyjął z plecaka komputer i po
włączeniu wyświetlił satelitarną mapę okolicy. Przywołał
dowódcę.
— Na zdjęciach widać przystanie
wzdłuż kanału. Może uda się przepłynąć w jakiejś łodzi.
— Dobry pomysł, ale musimy to
zrobić po zapadnięciu zmroku — stwierdził Eryk. — A te łodzie
to gondole. I nie możemy do żadnej wsiąść, nie zmieścimy się w
pięciu.
— To co zrobimy?
— Przepłyniemy wpław, a gondoli
użyjemy jako pływaka i osłony przed wzrokiem wampirów.
— Mówiłem ci już, że jesteś
genialny? — Smallflower uśmiechnął się do niego ciepło.
— Dzisiaj jeszcze nie — zaśmiał
się blondyn i schował lornetkę do schowka w kamizelce. Z zaplecza
wrócili Sam i Kris, niosąc kartonowe pudła.
— W chłodni znaleźliśmy sporo
mięsa, gotowych wędlin, warzyw, owoców morza i deserów —
oznajmił Sam, stawiając jedno z pudeł na stoliku. — Mając
trochę czasu, mógłbym przygotować jakiś solidny posiłek.
Vinderen skontrolował czas na ręcznym
zegarku.
— Mamy ponad pięć godzin do
zmierzchu, działaj — uśmiechnął się do Azjaty.— I weź
młodego do pomocy, druga para rąk w kuchni ci się przyda.
Uśmiechnięty Krystian wyprężył
się jak struna i pobiegł za Samem. Napędzała go myśl o
czekających w chłodni lodach, które znalazł przypadkiem.
— Postaram się zrobić coś na
szybko! — zawołał Lee, znikając za wahadłowymi drzwiami
zaplecza.
Po niecałej godzinie wraz z Krisem
wrócili do sali, niosąc ogromne półmiski pachnące mięsiwem,
rybami i innymi przysmakami.
— Częstujcie się, tu są
panierowane plastry szynki parmeńskiej z parmezanem, wołowinka
duszona w warzywach, a w tym największym naczyniu zupa-krem z
borowików. Do tego jajka, spaghetti i najlepszy sos pomidorowy, jaki
zrobiłem na podstawie receptury wiszącej w kuchni — zachęcił
Azjata, stawiając aromatyczne potrawy na stoliku. — A na deser
będą lody o smaku amaretto i toffi, z kawałkami owoców i polewą.
Chłopcy rzucili się na przysmaki,
zajadając z apetytem.
— Sammy, właśnie opanowałeś
włoską kuchnię — stwierdził z pełnymi ustami Eryk, siorbiąc
krem borowikowy i zagryzając chrupiącym panierowanym plastrem
szynki z serem. Azjata skłonił się jak rasowy mistrz kuchni.
— Miło mi to słyszeć.
Po posiłku rozłożyli się na
miękkiej wykładzinie w oczekiwaniu na zapadnięcie zmroku. Kris
poszedł po lody i rozdzieli kubeczki między kolegów. Kubeczki to
niezbyt adekwatne słowo, ponieważ każdy z nich miał ponad pół
litra pojemności. Wsuwali lody srebrnymi łyżeczkami, które Sam
przyniósł z kuchni. Później zdrzemnęli się i kiedy przyszedł
czas akcji, obudził ich alarm ręcznego zegarka Vinderena.
Pozbierali sprzęt i broń. Eryk zarządził ostateczny przegląd
wyposażenia i kiedy uznał, że wszystko jest w porządku, opuścili
restaurację tylnym wyjściem, wychodzącym na brzeg kanału.
Ciemność była niemal absolutna,
rozpraszana jedynie nielicznymi gwiazdami i szperaczami na moście,
przeczesującymi wody kanału. Eryk wyjął lornetkę i rozejrzał
się po moście. Naliczył dwa posterunki, po trzech wartowników na
każdym. Jeden strażnik na każdym posterunku obsługiwał
reflektor-szperacz. Na barierce mostu, przy każdym posterunku
zamontowano po dwa ciężkie karabiny maszynowe, skierowane lufami na
przeciwległe strony kanału.
— Sześciu ludzi na moście, na
dwóch posterunkach. Dwóch operuje szperaczami, pozostałych ma za
zadanie obsługę karabinów maszynowych — powiedział, chowając
lornetkę. — Nie ma opcji, żeby przejść przez most zabijając
strażników. Rozpęta się piekło i będziemy mieli całą Wenecję
wampirów na głowach. Według danych wywiadu jest ich tu około
pięciu tysięcy, w tym osiemdziesięciu urodzonych. Oczywiście są
najwyższymi oficerami.
— Może uda się jakiegoś rąbnąć
w trakcie odbijania jeńca — podsunął Lee.
— Najlepiej byłoby złapać takiego
i przesłuchać. Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Teraz musimy
przepłynąć kanał.
— Tam jest przystań, widzę kilka
gondolierów — pokazał Krystian.
— Gondoli — poprawił go blondyn.
— Gondolier to ten koleś z wiosłem.
— No racja, pomyliłem się.
— Po cichu za mną, weźmiemy jedną
gondolę i odwrócimy do góry dnem. Musimy to zrobić bezszelestnie.
Schowamy się za nią i przepłyniemy na drugi brzeg.
— A szperacze?
— Nawet jak nas oświetlą, zobaczą
tylko wywróconą gondolę. Możemy tylko liczyć na to, że nie
zachce im się do niej strzelać.
— Niezbyt miła perspektywa —
skrzywił się Kris. — Ale to chyba jedyny sposób.
— Jak wymyślisz coś lepszego, daj
znać. A teraz za mną.
Po tych słowach Vinderen ruszył
zgarbiony w stronę przystani. Pozostali poszli za nim. Bez
najmniejszego pluśnięcia weszli do wody i odwrócili gondolę do
góry dnem. Jakby nie dość było wilgoci, zaczął padać deszcz.
Była to okoliczność sprzyjająca ich akcji, gdyż deszcz utrudniał
widoczność, nawet gdyby krwiopijcy użyły reflektorów.
Brnąc w zimnej wodzie i coraz
silniejszych strugach deszczu, dotarli do połowy odległości od
drugiego brzegu, kiedy na wywrócony kadłub łodzi padł promień
szperacza. Zanurzyli głowy pod powierzchnię i schowali je wewnątrz
gondoli. Dobiegły ich stłumione głosy rozmowy strażników,
spierających się o to, co robić. Wampiry uznały, iż wywrócona
łódź musiała zdryfować tu z prądem i stracili zainteresowanie
nią. Widoczny przez wodę blask reflektora przesunął się i
żołnierze wyszli spod kadłuba. Zaczęli płynąc szybciej,
starając się nie czynić najlżejszego nawet hałasu. Po dłuższej
chwili dotarli na przeciwległy brzeg Grand Canal i bezszelestnie
ukryli się w najbliższym zaułku.
— Cholera, ale zimno — Kris
zaszczękał zębami, wyciskając wodę z włosów, których nie
zabezpieczył nieprzemakalnym kapturem.
— Ciesz się, że to nie środek
zimy na Alasce, dopiero poznałbyś, co to prawdziwe zimno —
parsknął Tim, zdejmując kaptur. Eryk wyjął mapę z szczelnej
kieszeni i przy słabym świetle ekranu komunikatora sprawdził
odległość dzielącą ich od celu.
— Wróg ma tu coś w rodzaju kwatery
głównej dla lokalnych oddziałów. Znajduje się w budynku dawnego
klasztoru o nazwie Campo San Agostin. Mamy do przejścia około
trzech kilometrów, na szczęście po drodze nie ma już żadnych
kanałów. Nie powinno nam to zająć więcej jak godzinę, chyba, że
coś pójdzie nie tak. James — zwrócił się do Sweetwatera. —
Wyczuwasz w pobliży jakieś wampiry?
Indianin opuścił głowę w
skupieniu. Jego mokre, czarne włosy przylegały do bladej twarzy,
nadając mu wygląd topielca.
— Czuję wielu z nich, ale żadnego
nie ma w najbliższej okolicy — odparł po chwili . — Skupiają
się w pobliżu klasztoru, tam czują się bezpiecznie w dużym
skupisku. W miasto wypuszczają się zapewne tylko na polowania.
— Miejmy nadzieję, że nie
zamierzają zapolować na młodego Malickiego — powiedział
Vinderen. — Popsułoby to nasz plan jego uwolnienia.
— Skoro sam wlazł im w ręce, żeby
się do nich przyłączyć, to nie sądzę, żeby chcieli go zabić —
rzucił Tim.
— Z nimi nigdy nie wiadomo,
podstępne skurwiele — westchnął dowódca, chowając mapę. —
Ruszajmy, szkoda czasu.
Ruszyli wąskimi, wymarłymi ulicami.
Było przytłaczająco ciemno, na szczęście wszyscy poza Samem Lee
doskonale widzieli w ciemnościach. Po niecałej godzinie zbliżyli
się do dawnego klasztoru, jedynego oświetlonego budynku w Wenecji.
— Mamy jakiś plan działania? —
zapytał młody.
— Pół godziny obserwacji gmachu.
Pokrążymy trochę dookoła, może znajdziemy jakieś niestrzeżone
wejście. Jeśli nie, poczekamy na jakiś patrol. Dostaną w czapę,
przebierzemy się w ich mundury i wejdziemy do środka. Odszukamy
Malickiego juniora i wiejemy, nawet jeśli mielibyśmy rozpieprzyć
połowę miasta. Chłopak ma być cały i zdrowy, nawet jeśli został
skażony. Tomek pomoże mu zostać hybrydą, podobno odkrył sposób
na cofnięcie przemiany do pewnego stopnia.
— A co jeśli… — zaczął Kris,
kiedy usłyszeli dochodzące z bocznej uliczki głosy. Eryk wykonał
ustalony gest ręką, oznaczający: kryć się. Rozbiegli się po
pobliskich bramach i wejściach do budynków, bezszelestnie jak koty.
W uliczkę weszło dwóch szturmowców
i jeszcze jedna, sporo od nich niższa postać. Jeden z wampirzych
żołnierzy mówił po angielsku z silnym brytyjskim akcentem. Drugi
zapewne był pochodzenia arabskiego. Trzeci osobnik miał delikatny
głos i mówił po angielsku dość swobodnie, lecz z akcentem
przywodzącym na myśl środkowe regiony Europy.
— Kiedy mnie przemienicie? —
zapytał młody, łagodny głos.
— Dziś o północy, będzie wielka
ceremonia — odparł brytyjski akcent rozbawionym tonem. —
Wejdziesz do elitarnego grona bogów.
— Jezu, naprawdę?!
— Nie wymawiaj imienia tego zdrajcy
— warknął żołnierz z arabskim akcentem. — Powinien zgnić w
najgłębszych czeluściach piekieł.
— Jezus?
— Zamknij mordę! — krzyknął
Arab. Scena wyglądała dość makabrycznie: wielki, rosły mężczyzna
złapał niskiego chłopaka za gardło i przycisnął do ściany
budynku. Warknął mu w twarz, odsłaniając wampirze kły.
W tym momencie młody Krystian nie
wytrzymał, wyskoczył z bramy kamienicy i zdzielił arabskiego
krwiopijcę rękojeścią karabinu w twarz. Pozostali, pozbawieni
wyboru, wyszli z zacienionych klatek i bram, obstawiając trójkę
przybyłych. Uderzony szturmowiec padł na kolana, plując krwią i
wybitymi zębami. Doznał również złamania szczęki, która
zwisała przekrzywiona, jak wyrwane z zawiasów drzwi.
— Cichutko, misiaczki — powiedział
półgłosem James, podchodząc do trójki przybyszów z obnażonym
nożem. Drugi szturmowiec sięgnął po pistolet, lecz cios pięści
Vinderena złamał mu dwa żebra i nakazał zwinięcie się w kłębek
na bruku uliczki. Trzeci osobnik, który okazał się synem admirała
Malickiego, stanął jak wryty z wyrazem przerażenia na twarzy.
— Jak… jak śmiecie tak traktować
bogów! — zawołał, kiedy doszedł do siebie. Sweetwater spojrzał
na niego z pogardą.
— Morderców uważasz za bogów?
Wadę mózgu masz od urodzenia, czy nabyłeś ją w rezultacie
jakiegoś wypadku?
Chłopak cofnął się o krok, patrząc
na Indianina.
— Ty… ty jesteś jednym z nich…
— powiedział cicho. — Jak możesz występować przeciwko naszym
władcom?!
James skrzywił się z niesmakiem.
— Większość z tych rzekomych
władców to ludzie, debilu. Tacy jak ja. Kiedyś byłem człowiekiem.
— Jesteś bogiem…
— Jestem Indianinem z plemienia
Apaczów! — wycedził prosto w twarz chłopaka, pochylając się
nad nim. — Większość twoich bogów i władców to ludzie,
przemienieni w wampiry. Mordują wszystkich na swojej drodze, piją
krew! Myślisz, że mieli zamiar cię przemienić? Zostałbyś ich
posiłkiem i dostarczyłbyś im rozrywki, bo polowaliby na ciebie po
całej Wenecji! Tego chciałeś?!
— Eeuha hoo! — wystękał
szturmowiec z połamaną szczęką. Kris, z zagryzionymi zębami,
wyprowadził piękny prawy prosty na głowę wampira, powodując
pękniecie jego czaszki. Skóra na czole krwiopijcy pękła, polała
się brunatna krew. Kostki dłoni młodego również ucierpiały,
ostre krawędzie pękających kości skaleczyły ją.
— Zamknij mordę, skurwielu! —
warknął Krystian, zlizując krew z ranek.
— Ta ryba śmierdzi mułem —
wyjęczał drugi żołnierz z połamanymi żebrami. Brytyjski akcent
dał o sobie znać. Słowa te były hasłem rozpoznawczym szpiegów w
siłach wroga. Żołnierze spojrzeli na niego.
— Ryba psuje się od głowy —
podał odzew Vinderen. — Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej?
Uniknąłbyś połamania żeber.
— Nie byłem pewien, kim jesteście.
On mnie zmylił — odparł wampir, wskazując głową Jamesa.
Chłopcy pomogli mu wstać. Złapał się za lewy bok klatki
piersiowej i spojrzał na Eryka bykiem.
— Masz niezły cios — stęknął.
— Wybacz, nie wiedziałem, że
jesteś naszym wywiadowcą.
— Nic się nie stało, zregeneruję
się.
Młody Malicki patrzył na wampira z
pogardą.
— Pracujesz z nimi przeciwko
władcom? — zapytał,
kręcąc głową z niedowierzaniem. —
Nie mogę w to uwierzyć, że zdradziłeś swoich.
— Przestań już pieprzyć o tych
władcach i bogach — zirytował się Indianin.
— On ma rację — powiedział do
Malickiego szpieg. — Niewiele mamy wspólnego z bogami. Najłatwiej
byłoby nas nazwać kosmitami, pochodzimy z odległej planety.
Stanowimy siły inwazyjne, przeznaczone do eksterminacji waszego
gatunku, choć jesteśmy praktycznie tym samym gatunkiem. Różnimy
się tylko sposobem odżywiania.
— Pijecie krew… — wyszeptał
junior Malicki.
— Otóż to. I nasi wpływowi
politycy postanowili wykorzystać was, jako źródło pokarmu. Nie
jest to konieczne, gdyż potrafimy wytwarzać doskonały środek
zastępczy, który dostarcza nam tych samych substancji odżywczych,
co krew. Ale wielkie persony wampirzego rządu, w tym władze
wojskowe, uważają, że ludzka krew ma niepowtarzalne walory smakowe
i odżywcze. Dlatego postanowili eksterminować wasz świat i
pozyskać krew od największej ilości ludzi. Takie są fakty,
przełknij to. Co do ciebie, to Indianin ma rację. Nie zostałbyś
przemieniony. Ten sukinsyn… — wskazał na drugiego krwiopijcę,
jęczącego z bólu — … miał cię zaprowadzić do centrali
pozyskiwania krwi by osuszyć twoje ciało do dna. Twój trup
spłynąłby Wielkim Kanałem do morza.
Malicki zapadł się w sobie na bardzo
długą chwilę. Jego sine wargi drżały, oczy zrobiły się
szkliste. W końcu spojrzał na Vinderena i zapytał:
— Kto was przysłał?
— Twój ojciec — odparł Eryk. —
Poprosił nas, żebyśmy cię odnaleźli i sprowadzili do bazy w
Australii. Martwi się o ciebie.
— Okazywał to w bardzo osobliwy
sposób, kiedy jeszcze z nim mieszkałem — parsknął blady
chłopak. — Nie przejął się za bardzo moją chorobą, zamknął
mnie w wariatkowie, kiedy powiedziałem mu, że jestem gejem.
Chłopcy spojrzeli po sobie.
— Zostawmy sprawę twojej orientacji
— powiedział blondyn. — Co ci dolega?
— Mam białaczkę. Kochany tatuś
uznał, że to przejaw słabości — odparł Rafał z pogardą w
głosie. — Przyznając się do homoseksualizmu podpisałem na
siebie wyrok. Wysłał mnie do zakłady psychiatrycznego. Raz w
miesiącu zabierał mnie do domu. Podczas jednej z takich…
przepustek, uciekłem. Do wampirów.
— Pewnie miałeś nadzieję, że
zostaniesz przemieniony i przeżyjesz, pokonasz chorobę.
— Tak myślałem. Zawsze
interesowały mnie wampiry, wszelkie legendy o nich, cała ta otoczka
tajemnicy i grozy. Kiedy przybyli, uznałem, że są bogami…
Pojawiła się szansa na przeżycie, jeśli się do nich przyłączę.
— Nikt cię za to nie wini,
próbowałeś się ratować — Eryk położył mu dłoń na
ramieniu. — Ale wybrałeś złą stronę. Nie miałbyś szans na
przeżycie wśród nich.
— To prawda — potwierdził szpieg.
— Rozkazy były jasne, miałeś zginąć, a ja nie mógłbym temu
zapobiec, ponieważ straciłbym swoją przykrywkę.
— Rozumiem — odparł Malicki. —
Uratowanie tysięcy ludzi jest ważniejsze od jednego, niezbyt
silnego. Nie mam żalu.
Vinderen westchnął głośno.
Spojrzał na wampira ze złamaną szczęką i pękniętą czaszką.
Podrapał się w zamyśleniu po brodzie, rozważając pewien pomysł.
— Przeżyjesz — powiedział w
końcu, spoglądając w szare oczy chłopaka. — Jest sposób na to,
żebyś pokonał chorobę. W dodatku staniesz się silniejszy,
będziesz jak wampir. Czy nie tego chciałeś?
— No, tak, ale… — zająknął
się szatyn. — Jak to możliwe?
— Jak myślisz, dlaczego byliśmy w
stanie ich załatwić?
— Jesteście wampirami?
— Jesteśmy ludźmi, tylko
ulepszonymi — odparł Eryk. — Dzięki pewnemu lekarzowi
przejęliśmy pewne cechy wampirów, szybkość, siłę, wytrzymałość
i zdolność regeneracji. Wyostrzane zmysły. Długowieczność i
odporność na wszelkie choroby. Możesz to wszystko mieć, nie
stając się wampirem.
— Nie umrę? — zapytał, drżącym,
przepełnionym nadzieją głosem Rafał.
— Umrzesz, ale za jakieś pół
wieku. Mniej więcej.
Malicki junior spojrzał na Vinderena.
— Jak to przebiega? To jakaś
operacja?
— Zwykłe przetoczenie krwi. Mojej
lub jego — wskazał na Krystiana.
— A zgodność grupy?
— Obaj mamy uniwersalną, 0Rh-.
Dzięki temu nie ulegliśmy przemianie. Zresztą, to bardziej
skomplikowane, lepiej wyjaśni ci to nasz lekarz.
— Dobrze, polecę z wami — odparł
szatyn, odrzucając zmoczoną deszczem grzywkę z oczu. — Ale nie
chcę wracać do ojca. Niczego mu nie zawdzięczam, nie zrobił
najmniejszego gestu, by mnie wesprzeć i pomóc mi.
Blondyn zamyślił się. Następnie
wyjął nóż i podciął sobie żyły. Malicki junior patrzył na to
z przerażeniem. Tymczasem Vinderen podsunął mu pod nos bluzgający
krwią z przeciętych żył nadgarstek i powiedział:
— Pij.
Szatyn zrobił krok w jego stronę,
lecz zawahał się.
— Śmiało — ponaglił go Kris. —
Będziesz taki jak my.
Chłopak nieśmiało ujął ramię
Eryka i skierował broczącą posoką ranę do swoich ust. Przycisnął
do niej wargi i pił. Z początku powoli, lecz z każdą chwilą
coraz łapczywiej, aż blondyn musiał wyrwać rękę z jego
zaciśniętych dłoni.
— Wystarczy jedna kropla, nie bądź
zachłanny — powiedział, zapinając rękaw bluzy. Rana zaczęła
się zasklepiać, by po chwili zniknąć, ku zdumieniu Malickiego.
— Ojaciepierdolę — szepnął po
polsku Rafał. — Też tak chcę.
— Za mniej więcej dobę będziesz
to miał. A teraz musimy wiać z Wenecji.
— Nie zostawimy po sobie żadnej
pamiątki? — zapytał z rozczarowaniem Lee. Eryk uśmiechnął się
szeroko.
— Kochamy demolkę, prawda? —
odpowiedział pytaniem i zwrócił się do Tima. — Masz ze sobą
jakieś zabaweczki?
Smallflower bez słowa, za to z
cwaniackim uśmiechem wyciągnął z kilku kieszonek miniaturowe
ładunki wybuchowe.
— Dość, żeby wysłać całe
gniazdo wampirów na orbitę.
— Obleć budynek dookoła, podłóż
kilka niespodzianek i wracaj. Zrobimy pokaz fajerwerków.
Brunet śmignął w najbliższą
uliczkę, prowadzącą do klasztoru.
— A co zrobimy z nim? — zapytał
szpieg, wskazując na drugiego wampira.
— Wyślemy w zaświaty — odparł
Sweetwater, sięgając po nóż. Oczy pozbawionego możliwości
artykułowania słów krwiopijcy zrobiły się okrągłe ze strachu.
Nie bacząc na to, Indianin poderżnął mu gardło i przerwał rdzeń
kręgowy. Rafał Malicki odwrócił się by nie widzieć makabrycznej
sceny.
Chwilę później wrócił Tim i
oznajmił:
— Podłożyłem dwanaście ładunków,
budynek poskłada się jak domek z kart za niecałe pół godziny.
— Pięknie, akurat zdążymy dotrzeć
do mostu Ponte de Rialto. Załatwimy wartowników, już nie musimy
się kryć. Nie wezwą wsparcia, bo gmach wyleci już w powietrze.
Resztę znacie, procedura odwrotna niż w drodze tutaj.
— Tak jest — potwierdzili
żołnierze. Dowódca poprowadził oddział w stronę kanału. Gdy
wyłonili się z cienia przy Ponte de Rialto oświetliły ich
wszystkie cztery szperacze. Straże na moście pobiegły w ich
stronę, celując z karabinów. Wtedy w oddali rozległa się cicha
eksplozja. Po chwili seria następnych, a w końcu powietrzem targnął
potężny wybuch, rozświetlając niebo na wschodzie. Szturmowcy
unieśli głowy, by spojrzeć na wznoszącą się w ciemne niebo
chmurę w kształcie grzyba, spowodowaną podłożeniem przez Tima
ładunku pod instalację gazową gmachu. Wtedy do akcji ruszył
Vinderen. Bezszelestnie i niezauważalnie pojawił się między
krwiopijcami i poruszając się jak błyskawica, obnażonym nożem
rozpłatał im gardła. Kiedy upadli na kolana, jednym potężnym
pchnięciem wbił każdemu z nich klingę noża w czaszkę.
Potem już bez komplikacji pokonali
resztę dzielącego ich od zacumowanego promu dystansu i przepłynęli
nim na wyspę. Wystartowali natychmiast. Najpierw skierowali się do
Polski, aby zostawić Jamesa i jego myśliwiec, następnie niewielkim
pojazdem transportowym wrócić do australijskiej bazy. Pożegnali
Sweetwatera i wampirzego wywiadowcę i wsiedli do transportowca,
który pilotował Tim. Nad terytorium Rosji Eryk wywołał admirała
przez komunikator. Łącznościowiec z kwaterze miał bezpośrednie
polecenie, aby niezwłocznie łączyć Vinderena.
— Jak poszła akcja? — zapytał
Malicki senior, gdy pojawił się na ekranie.
— Pełne powodzenie i bonus na
deser. Udało nam się zniszczyć całe gniazdo wroga. I mamy
pańskiego syna.
— Wciąż jest człowiekiem?
— Nie do końca. Jest nawet lepszy
od...
— Przemienili go?! Mieliście go
zabić, jeśli okaże się, że się spóźniliście!
— Mieliśmy inny plan… — zaczął
Vinderen, gdy pojazdem szarpnął wstrząs.
— Ktoś do nas strzela! — zawołał
Smallflower. — Ale nie widzę skąd nas ostrzeliwują!
— Admirale, proszę o wsparcie
powietrzne — rzucił blondyn do oficera. Malicki miał mocno
zaciśnięte, wąskie wargi. Wyglądał na wściekłego.
— Wsparcie wyruszyło — rzucił i
przerwał łączność.
— O kurwa… — szepnął Eryk,
kiedy dotarła do niego prawda. — Tim! Włącz maskowanie.
Zniknijmy im z oczu.
— Zrobione — odparł brunet,
następnie zapytał: — O co chodzi?
— Tata Malicki nas wystawił —
odparł Vinderen. — Nie chce syna wampira, a tym bardziej syna
geja. Posunął się do tego, że wysłał za nami drugi statek, żeby
nas zestrzelił.
— Więc załatwmy ich —
Smallflower wprowadził transportowiec w ciasny łuk, schodząc z
linii strzałów napastnika. Na ekranach zobaczyli przecinające
powietrze smugi energii z działek impulsowych. Tim bez rozkazu
wycelował w kierunku źródła smug i oddał pojedynczy, śmiertelnie
celny strzał średniej mocy. Rozbłysk nie był silny, lecz
skuteczny, atakujący ich pojazd zamigotał i nagle pojawił się,
kiedy impuls elektromagnetyczny wyłączył całą jego elektronikę.
Był to myśliwiec starego typu, nie posiadający jeszcze
hiperytowego pancerza. Jego przestarzały, odrzutowy silnik zgasł i
maszyna zaczęła powolny, wirowy upadek na oddaloną o trzy tysiące
metrów ziemię. Pilot katapultował się, biała czasza spadochronu
wyraźnie odcinała się na tle ciemnej ziemi.
— Zgarnijmy go — polecił dowódca.
— Nie przetrwa w Rosji, tu chyba nie ma już ludzi, tylko same
wampiry.
Śledzili powolne opadanie skoczka, a
gdy osiadł na ziemi wylądowali niedaleko, nie wyłączając
maskowania. Eryk i Lee opuścili pojazd i podeszli do zestrzelonego
pilota, który, zaplątany w linki spadochrony, nawet ich nie
zauważył. Blondyn wyjął pistolet z kabury i wycelował w
mężczyznę.
— Kto rozkazał nas zestrzelić? —
zapytał, odwodząc kurek broni. Pilot odwrócił się i spojrzał na
nich z przestrachem, Unosząc ramiona w górę.
— Admirał Malicki, podobno
kontaktowaliście się z wrogiem w Wenecji — rzucił szybko. —
Mówił, że sprzedajecie im informacje o naszych pozycjach. I że
macie przemycić jednego z nich do bazy w Australii.
Vinderen zabezpieczył pistolet i
schował do olstra.
— Zmanipulował cię, tak samo jak
nas. Wysłał nas, żeby uratować jego syna, ale od początku nie
miał zamiaru dopuścić, żeby chłopak wylądował w bazie.
— Kurwa… — rzucił pilot,
opuszczając bezradnie ramiona, wciąż zaplątany w linki.
— Tak jest, wykorzystał ciebie i
nas do załatwienia swoich prywatnych spraw Stanie za to przed sądem
wojennym.
— Zeznam przeciwko niemu —
oznajmił mężczyzna. — Tylko nie zostawiajcie mnie w tej dziczy.
Chłopcy odcięli pilota od pozwijanej
czaszy spadochronu i poprowadzili do transportowca. Natychmiast
wystartowali i z pełną prędkością ruszyli do Australii.
I ta Australia na końcu...
OdpowiedzUsuńMam cię ;3